Gdański Areopag 2004
Od publicznych debat, przez kulturę do liturgii. „Odpowiedzialności za słowo” dedykowany był tegoroczny Gdański Areopag. Przez cztery dni w imprezie wzięło udział około czterech tysięcy ludzi.
Nim się rozpoczęło
- To radość dla mnie, że musieliśmy się przenieść z Dworu Artusa do filharmonii na Ołowiankę - mówi abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański.
Recepcja Areopagu potrzebowała jednego dnia, aby zapełnić zgłaszającymi chęć uczestnictwa w debatach wszystkie małe obiekty i trzech dni, aby całkowicie zapełnić ogromną salę filharmonii.
Pożegnanie z dotychczasowym miejscem debat w Dworze Artusa było konieczne właśnie ze względu na ogromne zainteresowanie imprezą. Dwór Artusa może pomieścić niewiele ponad trzysta osób. Sala filharmoniczna o amfiteatralnym układzie, choć wciąż w budowie, pozwala zaprosić prawie cztery razy więcej chętnych.
Najwięcej publiczności zgromadziły podczas tegorocznego Areopagu dwie debaty odbywające się w sali Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Odpowiedzialności za Słowo Boże i słowo ludzkie w Kościele
13 listopada 2004, godz. 18.00
Gdańsk Ołowianka, Polska Filharmonia Bałtycka
Głos zabrali
Elżbieta Adamiak, teolożka, pionierka polskiej teologii feministycznej, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Dorota Zdunkiewicz-Jedynak, badacz języka ludzki Kościoła, Uniwersytet Warszawski
ks. Waldemar Chrostowski, biblista, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
o. Wacław Oszajca, redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego”
Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika „Więź”
Moderatorzy
Jacek Naliwajek, dziennikarz, Radio Gdańsk
ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych
Dorota Zdunkiewicz-Jedynak z Uniwersytetu Warszawskiego przyznała, że język religijny w Polsce przeżywa obecnie kryzys.
- Kryzys słowa jest doświadczeniem, które co jakiś czas dotyka cywilizację, w tym język religijny - twierdzi Jedynak.
Wielu kapłanów poszukuje porozumienia chociażby z młodymi, posługującymi się swoim własnym językiem. Świeckim brakuje wreszcie słów na opisanie własnego przeżycia religijnego. Banalizacja języka - zdaniem dr Zdunkiewicz - sprawia, iż język „sacrum” wypieramy jest przez język „profanum”.
W konsekwencji oberwało się polskiemu kaznodziejstwu. Elżbieta Adamiak zauważyła, że zbyt często polskim kaznodziejom zdarza się mylić swoje ludzkie słowa ze Słowami Boga. O Wacław Oszajca wypominał kapłanom płyciznę teologiczną, posługiwanie się słowami wytrychami, które po głębszej refleksji okazują się niezgodne z wiarą w zmartwychwstanie i życie wieczne - „ostatnia posługa”, „ostatnia droga”, ci którzy „odeszli na zawsze”.
Przywołano również listy Episkopatu i komunikaty z kolejnych konferencji spisane hermetycznym, górnolotnym językiem. Krytykował też jednowymiarowość kaznodziejstwa, które drogę chrześcijańskiego życia upatruje jedynie w modlitwie i pobożnych praktykach, zapominając o wymiarze świadectwa w świecie, poprzez uświęcanie różnych dziedzin życia.
Ks. prof. Waldemar Chrostowski dzielił się wątpliwościami co do tego, czy ulica jest dobrym miejscem głoszenia Słowa Bożego. Wspominał wielkie billboardy wiszące w całym kraju, a reklamujące dodatek „Praca” do największej gazety codziennej - „Szukajcie a znajdziecie”. Trudno nie odczytać cytatu biblijnego. Zbyt często - zdaniem ks. Chrostowskiego - instrumentalnie traktuje się Słowo Boże, a to grozi relatywizacji tego, co święte. Ulica nie jest miejscem godnym refleksji.
- Sacrum wiąże się z tradycją, nie sądzę, aby na ulicy można było tworzyć tradycję. Siłą religii jest tradycja, jeżeli jej zabraknie religia zwietrzeje - przekonywał ks. Chrostowski.
- Ewangelizacja przez billboard nie ma być początkiem i końcem. Bardzo pozytywnie odebrałam na billboardzie słowa księdza Twardowskiego wspierające akcję zbiórki na rzecz hospicjum - przekonywała dr Elżbieta Adamiak.
Z uwagą dyskutanci zajęli się również tematyką religijną w Internecie.
- „Bóg” jest drugim po słowie „sex”, słowem najczęściej wpisywanym do przeglądarek internetowych - Zbigniew Nosowski powoływał się na dane statystyczne twierdząc, że każde medium można wykorzystać w dobrej sprawie.
Ks. Chrostowski i Dorota Zdunkiewicz-Jedynak wskazywali na niebezpieczeństwa spłycenia przez Internet i relatywizację Słowa Bożego, wspominali rekolekcje internetowe czy skrzynki intencji. Dorota Zdunkiewicz-Jedynak ma dodatkowo wątpliwości, czy aby wierni nie odejdą od wspólnotowego przeżycia wiary.
- Czy parafia jest wspólnotą, czy jedynie punktem usługowym, gdzie się idzie po chrzest i ślub? - o. Wacław Oszajca próbował rozszyfrować fenomen Internetu. - Ta ucieczka w Internet zdaje mi się jest pragnieniem, aby ktoś wreszcie odezwał się do mnie po imieniu, a nie „Bracia i siostry”.
A katolickie media - w tym witryny internetowe - mogą prowadzić do zbawienia. Pod warunkiem jednak - jak twierdzi Nosowski - że będą promować myślenie o świecie „po chrześcijańsku”. Muszą budować kulturę dialogu i porozumienia między ludźmi oraz ukazywać im źródła głębszej nadziei.
Między wolnością a odpowiedzialnością za słowo
14 listopada 2004, godz. 18.00
Gdańsk Ołowianka, Polska Filharmonia Bałtycka
Głos zabrali
Monika Olejnik, dziennikarka, Radio Zet, TVP
ks. Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”
Kamil Durczok, dziennikarz, TVP
Daniel Passent, dziennikarz, „Polityki”
Bronisław Wildstein, dziennikarz, „Rzeczpospolita”
Moderatorzy
Jerzy Bralczyk, językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, polityki i reklamy
ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych
Z odpowiedzialności za słowo wynika, iż kłamstwo należy odwołać, za zniewagę przeprosić, nieprawdę sprostować, szkody naprawić i odpokutować - twierdzi ks. Adam Boniecki. Zasady pracy dziennikarskiej są jasne, sami dziennikarze spisują etyczne kodeksy pracy. Trudno jednak nie dostrzec - o czym mówiła Moniki Olejnik - że wciąż zdarza się, iż dziennikarze pochopnie szafują słowem raniąc, a niekiedy wręcz zabijając drugiego człowieka.
- Sześć tygodni temu ktoś powiedział mi o spotkaniu Kulczyka z Ałganowem. Rozmawiałam z prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, zastanawiałam się czy o to zapytać. Informacja pochodziła jednak tylko z jednego źródła - opowiadała Monika Olejnik. - Nie zadałam jednak tego pytania, nie poszłam za jednodniowym blaskiem popularności ze względu na odpowiedzialność za słowo.
Ks. Boniecki odmalował obraz sytuacji odwrotnej do tej, którą przywołała Monika Olejnik - w imię odpowiedzialności za słowo dziennikarz nie milknie, ale głośno głosi prawdę. W czasach cenzury potrzeba było dziennikarzowi cnoty męstwa, aby sprzeciwić się drukowaniu swojego tekstu, który po interwencji cenzora tracił jakikolwiek sens.
- W tej sytuacji mieliśmy do czynienia z odpowiedzialnością za słowo niewypowiedziane - wspominał ks. Boniecki.
Jednak i dziś nie raz dziennikarz musi podejmować podobne decyzje: drukować prawdy niepoprawne politycznie, informować, choć wiąże się to z atakiem elit.
Dlaczego wciąż dziennikarze, a nie tylko oni, mają problem z odpowiedzialnością za słowo? Bo na wszystkich płaszczyznach życia brakuje nam w Polsce odpowiedzialności.
- Głównym grzechem III Rzeczpospolitej jest brak odpowiedzialności - twierdził Bronisław Wildstein z „Rzeczpospolitej”. - Już grzechem założycielskim było zaniechanie odpowiedzialności.
Nie zabrakło dyskusji na temat wciąż żywy - wzajemnych relacji świata mediów i świata polityki.
Kamil Durczok twierdził, że w ich wzajemne relacje wpisany jest konflikt. Co różni świat polityki od świata mediów? Zdaniem Durczoka polityk, to ktoś kto sprawuje władzę, albo też dąży do niej. Władza zaś pozwala mu wpływać na rzeczywistość i ją zmieniać. Misją dziennikarza jest natomiast opisania świata, a dopiero na dalszym miejscu jego zmienianie.
- Nie zgadzam się z Kamilem. Dziennikarz nie jest podstawką do mikrofonu - ripostowała Monika Olejnik. - Nie możemy czekać na to, że politykom coś się zachce zmienić teraz, albo za sześć lat, powinniśmy zmieniać rzeczywistość tu i teraz.
Napięcie, które wytwarza się na styku świata mediów i polityki na grunt wewnątrzkościelny przeniósł ks. Boniecki wspominając o kapłanach, którzy jednocześnie są dziennikarzami.
- Czy w ogóle można pogodzić przynależność do personelu Kościoła i bycie dziennikarzem, czyli odkrywać zło, a nie troszczyć się o to, aby nasza instytucja dobrze się rozwijała - zastanawiał się redaktor naczelny „Tygodnika”. - Jeden z biskupów powiedział mi o „Tygodniku”: „pismo dobrych wiadomości”. Nie mógł mi już gorzej dosunąć. Dobre o Kościele, o masonach czy Żydach chętnie coś złego przeczytamy. Myślę, że to problem nie do końca przemyślany w naszych kręgach.
Dziennikarze przywoływali oskarżenia wobec samych siebie: o nierzetelność mediów, pochlebianie niskim gustom, gonienie za sensacją, ukazywanie wizji świata pozbawionego wymiaru duchowego, przedstawianie nieprawdziwego obrazu świata, a w konsekwencji manipulowania rzeczywistością.
Daniel Passent z „Polityki” wspominał pogląd Leszka Balcerowicza, że obrzydzanie przez media III Rzeczypospolitej jest przyczyną sentymentalnych tęsknot wielu Polaków za PRL. Szczerze jednak sam przed sobą przyznawał, że jest większe zapotrzebowanie na złe wiadomości niż na dobre.
- Przyznajmy się, że złe chętniej czytamy.
Wildstein potwierdza: media niosą ze sobą ładunek negatywny, nie wyeliminujemy tego.
- Prasa jest głupsza od książek, radio jest głupsze od prasy, a telewizja jest głupsza od radia - wyliczał Wildsein.
Co do tego, że tak negatywnie odmalowanego obrazu mediów nie można zmienić, nie chciał zgodzić się ks. Krzysztof Niedałtowski, moderujący debatę.
- Czy możliwe jest stworzenie takiego etosu dziennikarskiego, respektowanego przez środowisko, żeby wyeliminować zjawiska negatywne? - pytał retorycznie.
Jakby w odpowiedzi na to pytanie wielokrotnie debatujący odwoływali się do wrażliwości dziennikarskiego sumienia, jako tego, które wyznacza granice. Pojemność sumień jednak może być wielka. Dyskutanci przywoływali chociażby przy stole debaty czarny PR, czyli promocja zła (czarna), w odróżnieniu od dobrej. W Polsce może zamówić u dziennikarza tekst oczerniający innego człowieka. Zdarza się, że właściciele mediów, władza lokalna czy państwowa wyznaczają dziennikarzom granice ich dociekliwości, bezpośrednio wpływając na kształt i owoce ich pracy.
- Odpowiedzialności nie da się złożyć na tego kto kupuje słowo, odpowiada ten, kto sprzedaje swoją wolność - przestrzegał ks. Boniecki. - Niesprzedajność jest cnotą.
Jan Paweł II w 1984 roku przypominał ludziom mediów, że docierają do mas, nazywanych tak tylko przez ich liczebność. W masie każdy jest człowiekiem, konkretną osobą.
Festyny żebracze 2004 bochenki chleba
11 listopada 2004, godz. 13.30
Plac przy Bazylice Mariackiej w Gdańsku
14 listopada 2004, godz. 13.30
Ulice wokół kościoła św. Jana w Gdańsku
Nie zabrakło, co stało się już tradycją, festynów żebraczych. Gdańszczanom rozdawany był areopagowy chleb - trójkątne bochenki ze znakiem imprezy, człowieka uskrzydlonego prawami i dźwigającego kamień powinności. Kwesta w tym roku wsparła dzieło ratowania pierwszego wydania Biblii w tłumaczeniu Jakuba Wujka, znajdującego się w zbiorach Biblioteki Gdańskiej PAN.
Ta licząca 405 lat ksiąga potrzebuje natychmiastowej interwencji konserwatorskiej.
Księgę już wielokrotnie próbowano naprawiać. Ostatni raz pod koniec XIX wieku lub na początku XX - nigdy jednak nie było środków na pełną jej konserwację. Naprawa gdańskiej Biblii Wujka - przyjmując, że zajmie się nią jeden człowiek - potrwa ponad rok.
Całą księgę bowiem trzeba rozszyć, karta po karcie. Najpierw zabrudzenia usuwa się pędzelkami i gumkami. Potem każda karta trafia do kąpieli w specjalnych środkach myjących.
- W ten sposób usuwamy poprzednie naprawy introligatorskie, karty wyglądają wówczas jak sito - opowiada konserwator Marta Żychska. - Kolejnym etapem pracy jest więc uzupełnienie wszystkich braków, wzmocnienie kart.
Koszt prac konserwatorskich to ok. dwudziestu siedmiu tysięcy złotych. Choćbyśmy zebrali choć część sumy, to prace będą miały szansę ruszych.
Kantata „Litania polska”
11 listopada 2004, godz. 18.00
Gdańsk Ołowianka, Polska Filharmonia Bałtycka
Muzyka
Zygmunt Konieczny
Słowa
Ks. Jan Twardowski
Dyrygent
Rafał Delekta
Chór Akademicki Uniwersytetu Gdańskiego
przygotowanie chóru
Marcin Tomczak
Chór Mieszany IV Wydziału Akademii Muzycznej
przygotowanie chórów
Anna Fiebig, Marcin Tomczak, Cezary Kozłowski
Orkiestra Symfoniczna Polskiej Filharmonii Bałtyckiej
Dla nas ludzi, a nie duchów chodzących po ziemi, ważne są obrazy Matki Boskiej. Dzięki tym znakom widzialnym odgadujemy to, co niewidzialne. „Litania polska” zgromadziła wiele obrazów Matki Bożej, w których tyle naszej ludzkiej tęsknoty za Nią. Jest majestatyczna Królowa Polski z obrazu jasnogórskiego, jest i Królewna ze Skępego, powaga i uśmiech Wniebowziętej.
J.T.
- Na ścianie mojego rodzinnego domu wisiał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej - opowiada Zygmunt Konieczny. - Dziś jednak moją ulubioną Matką Boską jest chyba ta z Rusinowej Polany, do której ludzie „zimą zjeżdżają nartami”.
Lubię pogodę ducha, którą niesie „Litania polska”, bijąca z niej radość pielgrzymek do Matki Boskiej, bardziej ludowych niż religijnych. Moi rodzice pochodzą spod Krakowa, jest we mnie ta kultura ludu. To wszystko wyczytałem też z poezji księdza Twardowskiego i podkreśliłem muzyką pełną folkloru, góralszczyzny, wątków ludowych i żołnierskich.
Wystawa „Święte Słowa”
12-19 listopada 2004, godz. 9.00-19.00
Biblioteka Gdańska PAN przy ul. Wałowej w Gdańsku
To unikatowa wystawa świętych ksiąg Żydów, chrześcijan i muzułmanów. Pierwszego dnia drzwi biblioteki nie zamykały się nawet na chwilę.
- Ufam, że ta wystawa pozwoli zrozumieć, jak ważna dla chrześcijan i Żydów ważna jest Księga - mówił podczas uroczystego otwarcia wystawy Michał Samet, przewodniczący gminy żydowskiej. - Kiedy pochylamy się nad tymi świętymi słowami stajemy się sobie bliżsi.
Wzruszenia nie kryła Tamara Szabanowicz, przewodnicząca gminy muzułmańskiej.
- Prawie ze łzami w oczach zobaczyłam to, co jest naszą historią, ale i codziennością, bo Koran wyznacza rytm naszego życia - mówiła Tamara Szabanowicz dziękując za wystawę.
- Im częściej będziemy sięgać do Świętej Księgi, tym więcej będziemy mieli światła, a ono sprawi, że pewniej chodzić będziemy po drogach życia i spotykać innych ludzi - na zakończenie uroczystości puentował abp Tadeusz Gocłowski, metropolita gdański.
Ekspozycję otwierają zbiory judaików. Prezentowany jest chociażby XIX wieczny, spisany na grubo wyprawianym, pergaminie, zwój Tory o nieznanym pochodzeniu.
Następnie eksponowane są księgi chrześcijan - zarówno katolików, jak i protestantów czy wyznawców prawosławia. Podziwiać można chociażby Biblię św. Brygidy, spisaną jedną ręką na tysiącu kart pismem tak drobnym, że do czytania potrzebna jest niemal lupa. Ciekawym eksponatem jest również Biblia gdańska, zwana tak od miejsca wydania. To pierwsze wydanie z roku 1632, poczynione staraniem zborów ewangelickich. Protestanci, po części i katolicy, korzystali z Biblii gdańskiej przez trzysta czterdzieści lat, do roku 1975, kiedy ukazała się tzw. Biblia warszawska. Prezentowane są również chrześcijańskie psałterze, modlitewniki, mszały.
Niemałą część ekspozycji zajmuje księgozbiór pochodzenia muzułmańskiego. Jak choćby księga Koranu, pochodząca z przełomu XVII i XVIII wieku spisana bardzo starannie przez muzułmanina pochodzenia tureckiego, a okazale zdobiona złotem i czerwienią.
Jak mówi Maria Pelczar, dyrektor biblioteki, to niecodzienna prezentacja, gdyż wystawiono księgi, które na co dzień z rzadka opuszczają magazyny Biblioteki Gdańskiej PAN.
- Dzieje się tak zarówno ze względu na ich ogromną wartość historyczną, jak i, a może przede wszystkim, z uwagi na ich szczególny, naznaczony świątobliwością charakter - mówi Maria Pelczar. - Słowa w nich zawarte, mimo iż liczą setki, tysiące lat, są ciągle aktualne, żywe, otaczane najwyższą czcią i szacunkiem.
O słowach przy jedzeniu, czyli kto ugotował Ostatnią Wieczerzę?
12 listopada 2004, godz. 18.00
Ratusz Staromiejski w Gdańsku
Rozmawiali i gotowali
Robert Makłowicz, miłośnik kuchni-samouk, smakosz, krytyk kulinarny
ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych
Wątpliwości nie było: Ostatnią Wieczerzę na pewno ugotowały kobiety.
- Pod tym hasłem znalazłem w wyszukiwarce internetowej amerykańską książkę. Pomyślałem, że przyda się do mojej pracy badawczej - opowiadał ks. Krzysztof Niedałtowski wraz z Robertem Makłowiczem prowadzący spotkanie. - Kiedy zajrzałem do środka okazało się, że
to książka o feminizmie.
Było jagnię paschalne, któremu nie połamano kości, haroset, zupa czosnkowa florenckich mnichów z czasów renesansu, którą po dziś dzień serwują w oberżach dla pielgrzymów zmierzających szlakiem św. Jakuba do Santiago de Compostela. Młodzieńcy prezentowali, jak leżano, a nie siedziano, podczas biesiad za czasów Jezusa i jak możliwe było, aby uczeń „spoczął na łonie” Nauczyciela. Dziewczęta nakrywały nieskazitelnie białym obrusem z zaprasowanymi rogami florencki stół biesiadny. „O słowach przy jedzeniu, czyli kto ugotował Ostatnią Wieczerzę” - opowiadali i gotowali jednocześnie Robert Makłowicz, znawca kuchni i smakosz, oraz ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych, który kończy pracę nad książką dedykowaną przedstawieniom Ostatniej Wieczerzy w sztuce europejskiej. Ratusz Staromiejski pękał w szwach.
Historię otworzyła opowieść o żydowskim stole z czasów Jezusa, gdzie symboliczne znaczenie miały nie tylko potrawy, ale i gesty.
- Ucieramy słodkie i winne jabłka, dodajemy wino, rodzynki, wcześniej namoczone w winie, migdały, uprzednio sparzone i obrane ze skórki - instruował Robert Makłowicz przyrządzając haroset, mówiąc współczesnym językiem dresing, przypominający konsystencją zaprawę murarską, budulec w czasach egipskiej niewoli.
- Ciekawy, niecodzienny smak - recenzowali młodzieńcy prezentujący, jak to leżano za stołem w czasach Jezusa.
- Marzy mi się Eucharystia przy długim, zasłanym na biało stole - mówił ks. Krzysztof Niedałtowski - gdzie trudno nie spożywać, skoro siedzimy przy wspólnym stole.
Po chwili zebrani w Ratuszu Staromiejskim siedzieli już za stołem we Florencji, 1400 lat po Ostatniej Wieczerzy. Dlaczego we Florencji? Bo nigdzie indziej nie malowano tak wiele wyobrażeń Ostatniej Wieczerzy, jak właśnie tam, choćby w klasztornych jadalniach.
- Zaczęto traktować posiłek, jako czynność sakralną: od Boga dostajemy energię życia przez dary jego stołu - objaśniał ks. Niedałtowski. - Za każdym razem siadając przy stole pamiętajmy, że wszystko pochodzi od Boga.
Warto wspomnieć, że podczas tegorocznej imprezy zbieraliśmy od areopagitów przepisy kucharskie. W ten sposób powstanie, wydana w ramach przyszłorocznego Areopagu, niecodzienna książka kucharska „Uczta areopagitów”. Przepisy kulinarne opatrzone będą historiami rodzinnymi i fotografiami.
Noc w starym kinie
12 listopada 2004, godz. 21.00-24.00
Kino Kameralne w Gdańsku
Gospodarz wieczoru
Stanisław Janicki, dziennikarz, krytyk filmowy, reżyser
Taperzy
Cezary Paciorek, akordeon
Olo Walicki, kontrabas
Jako że odpowiedzialność za słowo nie mogło zabraknąć
niemego kina. Na „Noc w niemym kinie” z Chaplinem zaprosił areopagitów Stanisław Janicki, dziennikarz, krytyk filmowy, reżyser, scenarzysta, znany wszystkim telewidzom z programów propagujących stare kino. Zaczęliśmy od zwariowanej burleski „Zarobić na życie”, aby zakończyć etycznym przesłaniem dla świata z „Dyktatora”. Niewątpliwą atrakcją wieczoru byli również taperzy, znani gdańscy jazzmani - Olo Walicki, kontrabas, i Cezary Paciorek, akordeon - na żywo podgrywający do niemych filmów. Kinu Kameralnemu w Gdańsku trudno było pomieścić wszystkich gości. Ludzie siedzieli na poduszkach zajmując również wolne miejsca na podłodze. Trzy godziny kina, dobrej muzyki i czas na rozmowy przy kawie.
Dlaczego Chaplin? Bo rozpoczął swą przygodę z filmem w czasie, kiedy kino nazywano jarmarcznym, rozwój akcji objawiano skąpymi napisami, a kończył w epoce inwazji i rozkwitu telewizji, po rewolucji dźwiękowej.
- Chaplin, ośmielam się twierdzić, był twórcą zarówno w pełni świadomym, jak i genialnym - mówił Stanisław Janicki, siedząc za starym stołem, na starym krześle, w świetle przedwojennej lamp i popijając sok ze starego kielicha.
Już na wchodzących do kina czekała niewidoma dziewczyna ze „Świateł wielkiego miasta” (1931) handlująca kwiatami. Film opowiada historię włóczęgi zbierającego pieniądze na operację, która przywróci właśnie tej wzrok niewidomej dziewczynie. Chaplin wciela się w najróżniejsze role. Jest zamiataczem ulic, bokserem, bogatym pozerem i ratuje ogarniętego manią samobójczą milionera. Miłość jest ślepa.
Wieczór otworzył pierwszy film Chaplina sprzed dziewięćdziesięciu lat ze scenami kpiny z dziennikarza, który widząc, iż auto z kierowcą spada ze skarpy, dobiega i spisuje relację rannego przygniecionego przez pojazd, zamiast nieść mu pomoc.
- Czy ukazywanie człowieczeństwa wymaga jakiś słów? - zastanawiał się głośno Stanisław Janicki.
Nie obyło się bez opowieści o tym, jak Chalin, mimo, że inni twórcy kręcili już filmy dźwiękowe, wciąż pozostawał wierny kinu niememu. „Dlaczego nie mówię? Powód jest prosty, nikt mi jeszcze nie powiedział dlaczego miałbym to zrobić?”.
Przemówił wreszcie w „Światłach wielkiego miasta”, gdzie odsłaniając Pomnik Pokój i Dobrobyt bełkotliwie przemawiał burmistrz i fundatorka. Czysta satyra, nie rozpoznajemy znaczenia słów, ale doskonale wiemy, co burmistrzowie w takich okolicznościach mówią.
Projekcją zakończyły fragmenty ostatniego filmu Charliego Chaplina „Dyktator” (1940), satyra na nazistowskie Niemcy. Niemcy zagroziły bojkotem filmów amerykańskich w Niemczech, a twórcy grożono śmiercią.
Akcja rozgrywa się w Tomanii, którą rządzi dyktator Adenoid Henkel, uderzająco podobny do Hitlera. Charlie Chaplin występuje w dwóch rolach: dyktatora oraz prześladowanego wraz z innymi żydami fryzjera, który zostaje osadzony w obozie koncentracyjnym. Dzięki podobieństwu do dyktatora Hynkla, fryzjerowi udaje się uciec z obozu. Wszyscy myślą, że żydowski fryzjer to dyktator. Artysta świadomie i na wielu płaszczyznach używa tu słowa, jak w finałowym przemówieniu, lub go nie używa, choćby wtedy gdy podrzuca globus, jak nadmuchany balon, aby wreszcie kula ziemska rozpadła się w jego rękach.
- Słowo może służyć złej i dobrej sprawie, u Chaplina służyło dobrej - puentował Stanisław Janicki. - Chaplin słowa się bał, choć tak świetnie umiał się nim posługiwać. Sądzę, że doskonale wiedział, jaka odpowiedzialność ciąży na wypowiadającym słowa.
Jak głosić dobre kazania?
13 listopada 2004, godz. 10.00
Seminarium duchowne w Gdańsku Oliwie
Gość specjalny
Jerzy Bralczyk, profesor, językoznawca, specjalista w zakresie języka mediów, polityki i reklamy
Moderator
Krzysztof Szerszeń, alumn seminarium duchownego
Z prof. Jerzym Bralczykiem, językoznawcą, klerycy i młodzi kapłani rozmawiali o tym, „Jak głosić dobre kazania?”. Nie jednak o ich zawartości teologicznej, to domena teologów, ale formie. Oto rady językoznawcy: myśl o tym, o czym mówisz, a nie o tym, jak mówisz, bo inaczej zatracisz prawdziwość i spontaniczność. Mów nie „do ludzi”, ale „ludziom”. Mów tak, aby skłonić słuchającego do refleksji, czyli słuchacz mówi pomyśleć o tym, o czym do niego mówisz.
Nie było pełnego porozumienia, co do języka, z którym kapłani powinni docierać do młodych. O. Marek Kosacz dominikanin ze Szczecina, świadczył, że posiłkuje się językiem młodych - jak choćby hip hopem. Prof. Bralczyk był zdania, aby jednak duszpasterze nie mówili językiem młodzieżowym.
- Funkcją tego języka jest pozostawanie we własnym kręgu osób używających go i pewnego rodzaju nieprzenikalność - wyjaśniał prof. Bralczyk.
Czy religia jest tematem medialnym?
13 listopada 2004, godz. 16.00
Kawiarnia „Akademia Cafe” w Gdańsku
Głos zabrali
Elżbieta Adamiak, teolożka, pionierka polskiej teologii feministycznej, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
Zbigniew Nosowski,redaktor naczelny miesięcznika „Więź”
Marcin Przeciszewski, redaktor naczelny Katolickiej Agencji Informacyjnej
Moderator
Andrzej Urbański, dziennikarz, „Gość Niedzielny” Oddział Gdańsk
Nad medialnością religii zastanawiali się Elżbieta Adamiak, Zbigniew Nosowski i Marcin Przeciszowski oraz przybyli trójmiejscy dziennikarze.
Jakiego języka używać, mówiąc dziś o źródłach wiary? - zastanawiali się dr Adamiak i Zbigniew Nosowski. Mówić wprost czy nie wprost? Zdaje się, że wciąż żywe jest zapotrzebowanie na chrześcijańskie świadectwo.
Nie zawsze jednak mówienie o Kościele okazuje się proste. Szczególnie wtedy, gdy Kościół boryka się z rzeczywistym problemem, dotyczącym na przykład jednego z hierarchów.
- Głównie Kościół hierarchiczny przyczynia się do tego, że religia nie jest tematem medialnym - twierdził Marcin Przeciszewski.
Najważniejszym kryterium doboru informacji nie raz okazuje się bowiem to, co z życzliwością zostanie przyjęte przez biskupa, a to nie służy ukazaniu prawdziwego obrazu świata. Przeciszewski wspomniał chociażby bp Pieronka, który chce dyskutować i płaci za to cenę banicji.
- Nie umiemy dyskutować - konkludował Przeciszewski. - Musimy dojść do harmonii, mówić prawdę, ale tak, aby rozumiała to społeczność szerokich gremiów, również bardzo antyklerykalna.
Zbigniew Nosowski postawił jeszcze jeden silny akcent: miejsce i rola katolickich dziennikarzy świeckich w mediach. Marcin Przeciszowski dodał, że niewątpliwie istnieje potrzeba kształcenia katolików, pracujących w mediach publicznych, tak aby umieli prezentować religijny punkt widzenia.
Przedpołudnie z poezją ks. Jana Twardowskiego
„Dziękuję ci poi prostu za to że jesteś”
14 listopada 2004, godz. 10.00
Ratusz Staromiejski w Gdańsku
Czytali
Danuta Stenka i Mirosław Baka
Grał
Piotr Sutt, instrumenty perkusyjne
Gospodarz salonu
Marta Anna Kalmus
W ogrodzie pełnym zielonych drzew, obsypanych owocami krzaków i kwiatów oraz gadających kolorowych papug aktorzy Danuta Stenka i Mirosław Baka czytali wiersze ks. Jana Twardowskiego. Piotr Sutt, znany nie tylko w Gdańsku specjalista od instrumentów perkusyjnych, wygrywał dźwięki świata. Było morze, wiatr, padający rzęsiście deszcz, hulający wiatr, pogodna wiosna pełna skowronków i papug oczywiście, które już prezentowały się w oryginale. Publiczność grała na dzwoneczkach niczym krople deszczu.
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek
są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami
można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem.
Z wiersza „Bliscy i oddaleni” ks. Jana Twardowskiego
Rzeźby na Ołowiance
Dyplomanci Wydziału Rzeźby Akademii Sztuk Pięknym w Gdańsku na Ołowiance prezentowali swoje prace, czyniąc w ten sposób galerię areopagowi.
Podziwiać można było prace: Marzeny Niećko, Adama Arabskiego, Izydy Srzednickiej, Anny Słomy Sadowskiej i Pawła Sasina.
Żywi areopagici modlą się za zmarłych
14 listopada 2004, godz. 12.00
kościół św. Jana w Gdańsku
W intencji zmarłych w ostatnim roku uczestników i przyjaciół Gdańskiego Areopagu modlono się w południe w kościele św. Jana, świątyni środowisk twórczych. Liturgii przewodniczył i homilię wygłosił ks. Waldemar Chrostowski, biblista z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
W modlitwie wspomniano dwóch krakusów, Dorotę Terakowską, pisarkę i dziennikarkę, oraz jej męża Macieja Szumowskiego, dziennikarza i reżysera filmów dokumentalnych. Przyjęli zaproszenie na ubiegłoroczny Gdański Areopag, nie przyjechali jednak, bo nagła choroba odebrała Dorocie Terakowskiej siły. Maciej Szumowski czuwał przy żonie i choć osobiście przybyć nie mógł, to przesłanie wygłosił za pośrednictwem telewizji, a bohaterem debat na temat rzetelności dziennikarskiej stał się jego film dokumentalny sprzed trzydziestu lat „Tartak”. Dorota Terakowska zmarła w styczniu tego roku, miesiąc później nagle zmarł Maciej Szumowski.
- Był zdrowy, odszedł nagle, tak, jakby nie chciał i nie umiał żyć bez żony - mówi ks. Krzysztof Niedałtowski, duszpasterz środowisk twórczych.
Areopagici modlili się również w intencji nieżyjącego gdańskiego dziennikarz, Ryszarda Wojciechowskiego.
Ks. Waldemar Chrostowski w homilii wielokrotnie nawiązywał do powinności ludzi kultury i dziennikarzy, aby kierować się odpowiedzialnością za słowo, które to jest wezwaniem tegorocznego Gdańskiego Areopagu.
- Zobowiązani jesteście ukazywać godność człowieka, którego przeznaczeniem jest wieczność z Bogiem - mówi ks. Waldemar Chrostowski. - Odpowiedzialność za słowo, to przypominanie prawdy, że Bóg istnieje. Prawdy, że warto Bogu zaufać, z Nim związać swe życie z wiarą, że po drugiej stronie oczekuje wieczność z Miłością, pisaną przez duże M.
Ks. Chrostowski przypominał, że powinnością dziennikarza, i to w każdych warunkach, są prawda i dobro. Prawda pozbawiona bowiem dobra może niszczyć pojedynczego człowieka, całe zbiorowości, zagrażać dobru rodziny, ojczyny, wreszcie Kościoła.
- Zbyt często te wartości, według których kształtowali życie nasi ojcowie bywają banalizowane, a czasem i lekceważone - przestrzegał kapłan.
Organizatorami Gdańskiego Areopagu są Duszpasterstwo Środowisk Twórczych i Duszpasterstwo Dziennikarzy.
|