Areopag 2002 Sprawiedliwość | |
Czy prawda o miłosierdziu wychowuje sprawiedliwych ludzi?9 listopada 2002Seminarium Duchowne w Gdańsku Oliwie godz. 15.00 Ks. Jacek Bramorski, rektor seminarium: Serdecznie witamy księdza arcybiskupa w naszym seminaryjnym domu i dziękujemy za przyjęcie zaproszenia. Dziś postawiono przed nami pytanie: czy prawda o miłosierdziu wychowuje sprawiedliwych ludzi? Abp Józef Życiński: Pewne pojęcia są ze sobą sprzężone, tak jak parametry w mechanice kwantowej, tak jak w starych sporach filozoficznych pytanie: „co jest bardziej podstawowe: wolność czy prawda?”. Próby licytacji mogą czasem być niepoważne i przywodzić na pamięć wywody o wyższości święta Wniebowstąpienia nad Wniebowzięciem. W niektórych przypadkach tak podstawowe pytania mają głęboki sens. Pytanie o wzajemne relacje między sprawiedliwością a miłosierdziem jest sensowne. Świat bez sprawiedliwości byłby bowiem światem nieludzkim. Z kolei świat, w którym nie byłoby miłosierdzia czy wyjścia poza sprawiedliwość, byłby tak przerażająco sparagrafowany, że też rodziłoby to bunt. Gdybym miał powiedzieć, czy w życiu społecznym akcentować przede wszystkim sprawiedliwość czy miłosierdzie, w różnych jego odmianach, to powiedziałbym zdecydowanie: zróbmy najpierw porządek ze sprawiedliwością. Pamiętamy, jak towarzysz Józef Stalin bardzo kochał dzieci i był miłosierny, gdy zbliżała się rocznica rewolucji październikowej. W Korei towarzysz Kim Ir Sen fotografował się z młodzieżą i okazywał jej wielką serdeczność, ale jednocześnie lekceważono tam sprawiedliwość, łamano prawa człowieka. Powiedziałbym więc, że w wymiarze ludzkim musimy przede wszystkim troszczyć się o budowę sprawiedliwego społeczeństwa. Co natomiast w odniesieniu do Boga? Bóg, który byłby nade wszystko uosobieniem sprawiedliwości, byłby Bogiem grozy. Dobrze, że jest on miłosierny. Ta miłość miłosierna wobec nas jest postawą optymizmu chrześcijańskiego i naszej nadziei. Sprawiedliwość ma różne imiona. Przytoczę kilka wariantów sprawiedliwości, do których jednak bym was nie zachęcał. Sprawiedliwość w formie groteskowo-radykalnej. Wspomnę czasy, gdy byłem klerykiem w Krakowie. Jeden z członków kapituły krakowskiej obchodził imieniny Andrzeja. Przyszedł do niego znany profesor logiki, nieprzyzwoicie logiczny i konsekwentny, i mówi: - Co widzę, koniak? A tam Hindusi głodują. Jak ty możesz pić koniak, kiedy Hindusi nie mają ryżu? Wylał alkohol do zlewu. Toczyliśmy potem długą debatę na ten temat. Wydaje mi się, że jeśli ktoś twierdzi, że w imię sprawiedliwości należy formować znajomych w Polsce, wylewając do zlewu koniaki, to jest to pewna forma radykalizmu społecznego, która bliższa jest ideologiom lewackim czy patetycznemu demonstrowaniu swojego radykalizmu, natomiast niekoniecznie musi być bliska chrześcijańskiemu poczuciu sprawiedliwości czy zdroworozsądkowemu poczuciu wzajemnych kontaktów. Odnajdujemy również sprawiedliwość ideologiczną, bezduszną, gdzie ujmuje się świat konsekwencji prawnych w oderwaniu od osoby i jej bogatego świata przeżyć. Przywołam tu książkę Nathaniela Hawthorne'a „The Scarlet Letter” („Szkarłatna litera”). W Nowej Anglii, na wschodnich wybrzeżach Stanów Zjednoczonych, żyła w XIX wieku społeczność purytańska bardzo wiele od siebie wymagająca. W tej wspólnocie jedna z samotnych dziewcząt została matką. Zgromadzony na niedzielnej liturgii gmin, chcąc uregulować jej status, zażądał, aby publicznie przyznała się do grzechu i prosiła o przebaczenie Boga oraz wspólnotę, a potem wyznała, kto jest ojcem dziecka. Zaszczuta dziewczyna ze łzami w oczach przeprasza, wyraża skruchę, nie chce jednak podać imienia ojca. Społeczność skazuje ją na noszenie na piersi szkarłatnej litery A od słowa adultery, czyli cudzołóstwo. Nie spotkałem nikogo, kto czułby sympatię do sprawiedliwości tej społeczności purytańskiej. Ludzie ci objawiają się bowiem jako istoty bezduszne, pozbawione elementarnych uczuć, pozbawione szacunku dla człowieka, narzucające swoją wizję prawa komuś, kto doświadcza dramatu życia, kto nie zabił dziecka, kto chce je samotnie wychowywać. Zamiast odnaleźć wsparcie ze strony społeczności, kobieta odnajduje zupełnie inną wizję sprawiedliwości. Unikajmy zarówno pierwszego, jak i drugiego wariantu sprawiedliwości. Uważam, że czymś niezmiernie ważnym jest ujmowanie i sprawiedliwości, i miłosierdzia w odniesieniu do osoby. Osoba ludzka musi być centralną wartością. Przepisy i regulacje prawne są po to, aby człowiek mógł pełniej rozwijać się i dojrzewać. Stąd też, jako trzeci wariant sprawiedliwości, który uważam za zniekształcenie, odrzuciłbym sprawiedliwość liryczną, której nie stawia się żadnych wymagań. Zwolennicy tej wizji głoszą: żyjmy długo i szczęśliwie, my ci przebaczamy, w miłosierdziu już jest zawarta sprawiedliwość. Tego typu postawa jest postawą formującą społeczeństwo niedojrzałe. Wygląda atrakcyjnie, bo może sprawiać wrażenie, że jesteśmy wspaniałomyślni i wielkoduszni. Wielkoduszność jednak musi uwzględniać kontekst sytuacyjny. Wyobraźcie sobie, że dyrektor waszej diecezjalnej Caritas jedzie do Afryki z pięknym planem: każdemu ze spotkanych Murzynów da laptopa. Podziwu godne, cieszyć się można, tylko po postawieniu pewnych warunków: że nauczymy Murzyna obsługi laptopa i zrobimy wszystko, aby mógł z niego należycie korzystać. Jeśli bezwarunkowo ścigamy kogoś z przebaczeniem, mówiąc: ja jestem miłosierny, to drobiazg, że mordowałeś, to wtedy to już nie jest ani sprawiedliwość, ani miłosierdzie. To jest kreowanie społeczeństwa infantylnego, istot, które pozostaną na poziomie sloganów o krzepiącym charakterze. Możemy doświadczyć zarówno karykaturalnej sprawiedliwości, jak i karykaturalnego miłosierdzia. Żeby właściwie budować społeczeństwo inspirowane prawdą o miłosierdziu Bożym, musimy mieć świadomość tego, że Bóg inaczej przebacza, inaczej miłuje niż my. Sam Chrystus na krzyżu, kiedy prosi; „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23, 34 - przyp. red.) bezwarunkowo przebacza. Czy można jednak ryzykować zachętę do przebaczania bezwarunkowego w naszych polskich warunkach? Ja bym się na to nie zdobył, bo uważam, że to co przysługuje Bogu albo Chrystusowi, nie jest właściwe na poziomie relacji międzyludzkich. Herbert pisze: „Nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych, których zdradzono o świcie” („Przesłania Pana Cogito” z tomu „Pan Cogito” [1974] - przyp. red.). Okazywanie miłosierdzia i przebaczenia ze strony człowieka może przybierać różne formy i różne poziomy. Modląc się, mówimy „Ojcze nasz”. W odniesieniu do każdej osoby wyznajemy: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. Niech nie będzie w nas zaciekłości, agresji, nienawiści, chęci rewanżu. Dostrzegajmy w drugim człowieku osobę, za którą Chrystus również cierpiał i ceńmy jej godność. A potem bądźmy gotowi do wzrastania w miłości, proporcjonalnie do tego, jak dana osoba będzie nam okazywać skruchę z powodu wyrządzonego zła, gotowości do zbudowania zupełnie nowych relacji. Nasze przebaczające miłosierdzie ma wówczas głęboki sens. Gdyby jednak stanął przed nami aktor grający rolę skruszonego albo cynik, który ironizuje i kpi, mówiąc: „ścigaj mnie swoim przebaczeniem, a ja mam to w nosie”? Pozwólmy mu wówczas dojrzewać. Niech poczuje się osobą odpowiedzialną moralnie, dojrzałą i refleksyjną. Obdarzanie go przebaczaniem jest równie irracjonalne jak obdarowywanie laptopami mieszkańców buszu, bo oni nie potrafią rozeznać obiektywnej wartości, nie dorastają do tego daru. Sprawiedliwość można zbudować na poziomie prawnym. Głębokie przeżycie miłosierdzia jest zaś sztuką. Miłosierdzie stawia każdemu z nas ogromnie dużo wyzwań. Możemy doskonalić przeżywanie miłosierdzia, w którym Bóg się uzewnętrznia, ale nigdy nie wolno nam łączyć miłosierdzia z amnezją. Zanik pamięci prowadzi do rozwiązań pozornych. Można pamiętać o bolesnych faktach z naszej historii i nie pałać jednocześnie żądzą rewanżu. Można stopniowo wzrastać i dojrzewać w postawie wyrażającej chrześcijańską solidarność z bliźnimi, którzy mają swoje słabości, tak jak i my je mamy. Nasze świadectwo wiary staje się świadectwem bogatej osobowości, przemieniającej środowisko poprzez ewangeliczny zaczyn. W kulturze naznaczonej bólem, dramatem cierpienia jest bardzo wiele do zrobienia. Nieautoryzowany fragment debaty |