Liturgii przewodniczył i homilię wygłosił
ks. Andrzej Szostek, filozof, rektor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego
Kościół św. Jana w Gdańsku
9 listopada 2003
godz. 12.00
Dzisiejsza Ewangelia (Mk 12, 38 - 44 - przyp. red.) kończy się słowami: „Ona zaś (uboga wdowa - przyp. red.) ze swego niedostatku rzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”. Co za nieroztropność? W końcu te dwa drobne pieniążki, jeden grosz, nie są niezbędne świątyni. Ewangelista powiada: „Wielu bogatych wrzucało wiele”. Kościół dałby sobie bez tego pieniążka radę, a ona, za co sobie teraz kupi chleb? Z czego będzie żyła? Ta uboga wdowa nie przybyła jednak do świątyni, aby się zachować roztropnie, ale żeby się pokłonić swojemu Bogu. W Izraelu była jedna świątynia. Prości ludzie poczytywali sobie za zaszczyt, że tam właśnie, do jerozolimskiej świątyni mogli wejść, podziękować za dobro jakiego doznali, złożyć prośby i ofiarować dar swojej miłości, ofiarę serca. Dwa pieniążki więc, ten grosz, jakie przyniosła uboga wdowa, nie były składką na obsługę świątyni, lecz darem serca. I gdyby ktoś, równie spostrzegawczy jak Pan Jezus, zauważył, że jest tak uboga i powiedział jej: „Kobiecino zatrzymajżeż sobie ten grosz, będziesz miała za co chleb kupić”, to czułaby się pewnie dotknięta do żywego i obrażona. Poczytywała bowiem sobie za zaszczyt, za honor, że może złożyć ofiarę Bogu. I to jest jej pobożność. To jest pobożność prawdziwa.
W dzisiejszej Ewangelii znajdujemy przeciwstawienie dwóch sposobów rozumienia pobożności. Jedna pobożność to pobożność uczonych w Piśmie, którzy odbierają cześć, zapraszani są na pierwsze miejsca na ucztach, noszą powłóczyste szaty i popisują się długą modlitwą. Cześć, którą sobie przypisują, oddawana jest jednak przecież samemu Bogu, a oni robią z tej okoliczności - że są rzekomo w szczególnie zażyłych stosunkach z Panem Bogiem - tytuł do swojej własnej chwały. „Ci, tym surowszy dostaną wyrok” - mówi Pan Jezus. I dopiero w kontraście tej zewnętrznej i fałszywej pobożności, szczególnego znaczenia nabiera wzór tej ubogiej wdowy, która nie nosi powłóczystych szat, na uczty nawet na ostatnie miejsca jej nie zapraszają, ale przynosi Bogu w darze wszystko co ma, całe swoje utrzymanie.
Do dziś dnia chrześcijaństwo i Kościół żyje takimi prostymi, pobożnymi ludźmi, którzy nie są koniecznie bardzo uczeni, ale rozumieją, że przez taki dar serca więcej dobra uczyni się sobie i bliźnim niż przez być może skądinąd potrzebne, uczone dysputy.
Pamiętam, byłem parę lat temu w Olsztynie, na zjeździe rektorów. Odprawiałem mszę świętą w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Po mszy świętej przyszła do zakrystii kobiecina, wyjęła z chusteczki dwa banknoty pięćdziesięciozłotowe i mówi do zakrystiana: „To jedno jest na kościół, a drugie na ten uniwersytet, co to jest w Lublinie”. Na to ksiądz obok stojący mówi: „Babciu kochana, to tu jest rektor”. Jej tam rektor czy woźny wszystko jedno. Ona pamięta, że w Lublinie jest uniwersytet, młodzi ludzie i że trzeba ich wspomóc. Nie wyglądała na zbyt bogatą, naprawdę. I pewien jestem, że w jej katalogu potrzeb, na które wysupływała te grosze, było jeszcze więcej pozycji. Jakieś dzieci i wnuki, misje, seminarium, kto wie, co jeszcze. I też, gdyby jej zwrócić te pieniądze, miałaby prawo czuć się obrażona, dotknięta. Bo przynosi te pieniądze nie dlatego, że wyrywa je sobie z serca z wielkim bólem, ale traktuje to jako swój zaszczytny obowiązek, radość, że może dać coś Panu Bogu.
Najmilsi, nie o to chodzi, żeby teraz z kolei robić apoteozę tych, którzy są nieuczeni. Grzesznikami jesteśmy wszyscy i uczeni, i nieuczeni. I licytować się kto świętszy byłoby rzeczą bardzo kłopotliwą i niestosowną. Istotne jest to, że Chrystus przedstawia nam prawdziwy wzór pobożności.
Pobożność wyraża się darem serca, wyraża się nade wszystko aktem miłości wobec Pana Boga. Złożyć można nie tylko pieniądze. Można złożyć swoje zdolności, wykształcenie, przeróżne umiejętności. Lepiej je złożyć Bogu, a nie robić z nich trampoliny do własnego skoku, dla własnej kariery.
Nie przypadkiem drugie czytanie (Hbr 9, 24-28 - przyp. red.) przywołuje Jezusa Chrystusa, który raz jeden ofiarowany został za moje grzechy, żebym nie zginął. On jest bożym miłosierdziem, więc łaską jest, że mogę coś dobrego robić. To jest łaska, to jest dar, że mogę pokłonić się Panu Bogu w świątyni. I to jest prawdziwa pobożność, kiedy chociaż trochę, bo więcej nie mam, mogę oddać Bogu, aby wyrazić wdzięczność za to wszystko, co On czyni w stosunku do mnie.
Wdowa z Sarepty Dydońskiej - o której słyszeliśmy dziś w pierwszym czytaniu (1Krl 17, 10-16 - przyp. red.) - nieco podobna jest do wdowy ewangelicznej. Wdowa ta nie przynosi jednak daru do świątyni, tylko zostaje wezwana przez proroka Eliasza, by podzieliła się z nim resztą jedzenia. I gotowa była to uczynić. Czemu to jest ważne? Byśmy sobie zdali sprawę, że pokłon oddany Bogu, miłość Mu okazana, prawdziwa pobożność przejawiają się nie tylko w świątyni, nie tylko przy skarbonie, ale wszędzie tam, gdzie obok mnie są potrzebujący ludzie. A nie brak ich, przecież wszyscy wiemy.
Przypomnijmy sobie dwudziesty piąty rozdział Ewangelii Mateuszowej, opowiadający o sądzie ostatecznym, gdzie król i sędzia zarazem mówi: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40 - przyp. red.) i „cokolwiek nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili” (Mt 25, 45 - przyp. red.). Taka jest intensywność, taki stopień identyfikacji Boga z człowiekiem. Tak żywo jest w każdym człowieku, a szczególnie w najmniejszym.
Nie brak wokół nas problemów społecznych, którym Gdański Areopag poświęca wiele uwagi. Myślimy o sprawach naszego ustroju, o służbie zdrowia, to już nawet się nie chce opowiadać, ręce opadają, martwimy się nie malejącą istotnie skalą bezrobocia w Polsce. Można by sporo wyliczać tych problemów. Nie mówiąc już o światowych problemach, które także powinny być w polu naszej uwagi.
Trzeba nam szukać najlepszych programów rozwiązania tych problemów. Trzeba mądrych reform, trzeba perspektywy politycznej, ekonomicznej. Jeśli jednak zabraknie zwykłego, ludzkiego współczucia
Jeśli zabraknie solidarności
Mój Boże w Gdańsku trzeba to słowo przypominać? Jeśli zabraknie przełożenia tych problemów makrospołecznych, procentów bezrobocia i chorej służby zdrowia na moich znanych mi z imienia i nazwiska bliskich, którzy z tego powodu cierpią i nie będę tam obecny, to nie zdam egzaminu z pobożności. To moja pobożność jest na nic, niezależnie ile noszę medalików, ile pacierzy odmawiam i jak dobrze na pamięć znam Pismo Święte. To jest nasze wyzwanie, nawet gdyby były najlepsze programy społeczne.
Pan Jezus kiedyś powiedział: ubogich zawsze będziecie mieć między sobą (por. Mt 26, 11, Mk 14, 7, J 12,8 - przyp. red.). Zawsze! Ile byście jak mądrych reform nie wymyślili. Jak intensywnie byście nie wykorzystali skarbów tej ziemi, ubogich zawsze będziecie mieli między sobą. I nie jest to tylko dla nas utrapienie, ale szansa, ponieważ dopiero poprzez wyjście naprzeciw tym potrzebom, a raczej potrzebującym ludziom, człowiek się budzi jako ten, który został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, który jest miłością.
Bóg jest tym, który nie wahał się posłać swojego Syna na świat, na śmierć, żebyśmy my żyli. Podobnym do niego okaże się ten, kto gotów jest dać, coraz więcej, w końcu siebie samego Bogu, a dzięki temu Go poznawać. To Boża łaska, że możemy dać Bogu wszystko we wdzięczności za jego miłość.
„Ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”. I wywołała u Pana Jezusa radość oraz podziw. Amen.
Nieautoryzowany fragment homilii
*16 września 2002 roku zmarł w Rzymie w wieku 74 lat wietnamski kardynał Francois-Xavier Nguen Van Thuan, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Sprawiedliwości i Pokoju „Iustitia et Pax”, gość Święta Człowieka w 2000 roku, które owocuje corocznie Gdańskim Areopagiem. Poświęciliśmy mu areopagową modlitwę.
Kardynał Francois-Xavier Nguen Van Thuan, który za reżimu komunistycznego w Wietnamie trzynaście lat spędził w więzieniu, a dziewięć w areszcie domowym, odpowiadał w Gdańsku na pytanie o to „Czy prawda jest trudna?”:
- Fakt, iż ludzie nie chcą akceptować prawdy, nastręcza wiele trudności we wzajemnym zrozumieniu. Musimy mieć odwagę i przekonanie do szerzenia prawdy, o czym niejednokrotnie mówił Jan Paweł II. Prawda jednak domaga się jednocześnie hołdowania takim wartościom, jak: szczerość, miłość, dobroczynność.
W trakcie pobytu w domowym więzieniu byłem uważany za osobę niebezpieczną, zagrażającą ustrojowi. W pierwotnym zamierzeniu strażnicy mieli zmieniać się co dwa tygodnie, sądzono bowiem, że jestem w stanie zdemoralizować pilnujących mnie. Po jakimś czasie zdecydowano jednak inaczej. I tak przez dziewięć lat pilnowały mnie te same osoby.
Krok po kroku dwóch z nich stało się moimi przyjaciółmi. Rozmawiałem z nimi o przyjaźni, miłości i prawdzie, ale i uczyłem języka angielskiego oraz francuskiego.
Pewnego dnia podczas spaceru zapytałem strażnika, czy pozwoli mi z kawałka drewna zrobić krzyż. Usłyszałem stanowcze „nie”. Posiadanie krzyża, jako znaku religijnego, było bowiem stanowczo zabronione. Przekonałem go jednak, że jako mój przyjaciel powinien przymknąć oko. Kiedy zostałem sam, z dwóch drewienek złożyłem krzyż. Potem schowałem go w kawałku mydła. Dzisiaj ten sam drewniany krzyż noszę na piersi, ukryty w metalowym biskupim krzyżu.
Moje życie jest dowodem na to, że człowieczeństwo, przyjaźń i miłość mogą stać się mostem między nami a naszymi wrogami. Nosząc krzyż na piersi co dzień przypominam samemu sobie, że i ja mam być takim mostem między ludźmi.
|