Areopag 2003 Prawda | |
Czy trzeba kłamać, żeby wygrać wybory?Debata samorządowców Urząd Miasta w Gdyni
Wojciech Szczurek, moderator: Witam bardzo serdecznie. Jest mi niezwykle miło przywitać Państwa tu w gdyńskim ratuszu na kolejnej odsłonie Areopagu.
Gerald Abramczyk: „Nie miałem stosunku seksualnego z tą kobietą” - tak powiedział Bill Clinton. Seks naprawdę nie był seksem, ale miłością francuską. Nie liczy się, bo to forma bierna. Tak Clinton usiłował odwrócić uwagę od istoty sprawy, czyli kłamstwa, gdy zaprzeczał jakimkolwiek seksualnym stosunkom z Monicą Lewinsky. Chociaż większość ludzi nie podzielało interpretacji Clintona, nikt nie potrafił wytłumaczyć wysokiej aprobaty dla niego w sondażach. Bo nikt nie rozumiał jego umiejętności komunikacji politycznej. Afera była sprawą numer jeden dla wszystkich mediów, ale Clinton był lepszy w przedstawieniu swojej historii.
Publiczne dyskusje dowodzą regule, że w komunikacji ten sam komplet faktów może być raz interpretowany pozytywnie, a innym razem bardzo negatywnie. Fakty nie mówią same za siebie. Ktoś daje im mówić przez wybór, analizowanie i podkręcenie. To właśnie jest pole bitwy o kształtowanie opinii publicznej.
Spostrzegam nieporozumienie co do tego, co jest polityką. Z jednej strony polityka jest po prostu jak siła czy władza dzielona praktycznie dzień po dniu. Z drugiej strony, polityka jest procesem rozwiązywania konfliktów. Tam gdzie powstają różnice zdań, tam istnieje polityka. Polityka efektywna jest osiąganiem dojrzałego kompromisu, a nie realizowaniem zasady wszystko albo nic. Polityka nie jest wygraną za wszelką cenę. Polityka nie jest pokonaniem innych. Tak naprawdę polityka jest stworzeniem możliwości do działania, które rozwiązuje problemy. Komunikacja polityczna to układ i relacja między tymi, którzy zarządzają, a tymi, którymi się zarządza. Dynamika tych relacji jest pusta, o ile politycy nie rozumieją podstawowego aspektu ludzkiego, który łączy wybranych z wyborcami. Wojciech Szczurek: Bardzo dziękuję i proszę o prezentację materiału filmowego. Czy politycy dotrzymują obietnic wyborczych?Andrzej Prus, prywatny przedsiębiorca z Gdańska: Tak, dotrzymują obietnic wyborczych w Korei Północnej i na Kubie. Natomiast u nas na nikim nie robi wrażenia, że politycy mijają się z prawdą, a zajmując stanowiska, zapominają o tym, co ludziom obiecywali. Ryszard Sreberski, emeryt z Gdańska pracujący na pół etatu: Nie. Moim zdaniem dotrzymują obietnic tylko w trakcie wyborów. Natalia Wiśniowska, studentka, córka sopockich restauratorów: Bardzo często politycy sprytnie formułują myśli: „spróbujemy”, „może nam się uda”, „będziemy zabiegać”. Ludzie ulegają złudnemu wrażeniu, że będzie to załatwione. Nikt nie zweryfikuje, na ile próbę podjęli. Potem okazuje się: „przykro nam, nie wyszło, ale próbowaliśmy”. Beata Sztyber, historyk sztuki z Gdyni: Z politykami to jest tak, że jedni dotrzymują obietnic, a drudzy nie dotrzymują. Wszystko bowiem zależy od tego - jak przypuszczam - jaka była intencja startowania w wyborach, ubiegania się o urzędy. Jeśli intencje były czyste, to znaczy wynikające z idei, potrzeby służenia, to szansa na to, aby potem program został zrealizowany, są większe. Choć oczywiście wiem, że życie pewne sprawy koryguje i tu nie ma całkowitej pewności. Janusz Kwaśniewski, kominiarz z Gdyni: Myślę, że nie. Przed wyborami mówią tak, a po wyborach jest całkiem inaczej. Nie dotrzymują obietnic. Leszek Wójcik, mechanik samochodowy z Gdańska: Politycy obietnice stwarzają przed wyborami, a dotrzymują ich raczej sporadycznie. Tomasz Skrobun, architekt z Gdyni: Ludzie łatwo dają się oszukać. Beata Sztyber: Dramat zaczyna się wtedy, kiedy jedynym celem startującego w wyborach jest dopadnięcie jakiegoś intratnego stołka, wtedy rzeczywiście na zrealizowanie poważnego programu mamy niewielkie szanse. Andrzej Prus: Polityka stała się miejscem ucieczki przed sprawiedliwością, ucieczki przed prokuraturą, przed sądem. I przez to mamy w polityce mnóstwo przypadkowych ludzi. Ludzi bez honoru, bez skrupułów, bez wykształcenia, bez odpowiedzialności za to, co robią. Wojciech Szczurek: Myślę, że ta pierwsza część małej sondy jest komentarzem do toczącej się dzisiaj, tutaj w miejskim ratuszu, dyskusji. Szanowni Państwo chciałbym poprosić o zabranie głosu pana profesora Jerzego Bralczyka.
Jerzy Bralczyk: „My Polacy jesteśmy narodem i społeczeństwem szczególnie doświadczonym przez historię. Zasługujemy na to, żeby rządzący nami politycy mówili nam prawdę i żeby z tej prawdy potrafili wyciągać właściwe wnioski. Dlaczego tak trudno w polskich elitach politycznych znaleźć prawdziwych mężów stanu, gotowych podjąć wielkie wyzwania, godnych powszechnego szacunku, autorytetów, którym łatwo i bezpiecznie można zaufać w ważnych dla nas sprawach? Demokracja stawia przed nami coraz częściej ważne wybory. Musimy, jako społeczeństwo w pełni obywatelskie, a za takie pragniemy się przecież uważać, w tych wyborach wykazać się prawdziwie wielką odpowiedzialnością. Tymczasem my także, obarczając winą polityczne elity, szukamy niejednokrotnie łatwych, tymczasowych wyjść. Kierujemy się partykularnymi interesami, nie bacząc na losy przyszłych pokoleń, a także na wartości, które są fundamentem egzystencji prawdziwie wolnych społeczeństw. Wartości takich, jak właśnie prawda”.
Czy trzeba kłamać, żeby wygrać wybory? Nie wiem. Ogromna część tekstów, które wygłaszamy, od strony językowej, ściśle biorąc nie jest ani prawdą, ani kłamstwem. To są pytania: „Czy zasługujemy?”, „Czy nie zasługujemy?”, „Czy trzeba?”, „Czy nie trzeba?”. Możemy pytać bardzo długo. Jeżeli te pytania są jednocześnie pytaniami, które stawiają sobie ludzie, którzy nas potem mają wybrać, to pomyślą, że mamy rację.
Tak właśnie porozumiewamy się ze sobą. Dlatego właściwie nie tyle chodzi o to, czy trzeba kłamać, czy też nie trzeba kłamać, ale czy - teraz stawiam zupełnie inne i bardzo wredne pytanie - „Czy można być przyłapanym na kłamstwie?”. Otóż to jest pytanie, które stawiają sobie ci, których mamy wybierać i odpowiadają twardo: „Nie”. Nie wolno nam dać się złapać na kłamstwie.
Wojciech Szczurek: Możliwości języka są niezwykłe. Panie profesorze, bardzo dziękujemy. Chciałbym prosić o kolejną sondę. Czy znasz swojego radnego?Beata Sztyber: Wybrałam kogoś, o kim wiedziałam, jak działa. Znany był już wcześniej w polityce, a więc nie była to osoba anonimowa. Spokojnie przyglądałam się czynom, a nie temu, co mówi. Choć przyznam, że mówi równie rozsądnie, jak postępuje. To chyba rzadkość, ale w wypadku mojego radnego mogę powiedzieć, że to osoba godna zaufania. Tomasz Skrobun: Jednego radnego znam. Wiem, że boryka się z ogromnymi problemami. Jestem przekonany o tym, że zależy mu na dobru ludzi najuboższych. Dzięki temu, że znam tego człowieka, uczestniczę w wyborach i cały czas wierzę w to, że się pojawi jeszcze kilku. Leszek Wójcik: Nie znam ani jednego radnego, ani ludzi, którzy czuliby, że są reprezentowani przez swoich radnych. Natalia Wiśniowska: Miasto Sopot jest małym miasteczkiem, nietrudno wobec tego mieć łatwy dostęp do swoich radnych. Bardzo często są to znajomi rodziców lub już moi rówieśnicy. W Sopocie na moich radnych nie narzekam. Andrzej Prus: Sięgam pamięcią bardzo głęboko, ale nie potrafię sobie przypomnieć, który radny reprezentuje mój okręg wyborczy. Pamiętam paru radnych z poprzednich kadencji. Na przykład panią, która na koszt podatników sprawiła sobie torebkę. Pamiętam pana, który służbowym peugeotem zabrał rodzinę na wakacje. W Łodzi radni wzięli łapówkę i wyjechali na dwa tygodnie na Cypr, a powodem oficjalnym była konferencja na temat odsalania wody morskiej, co w Łodzi jest sprawą „niezmiernie” ważną. Ryszard Sreberski: Znam jednego radnego, kiedyś razem pracowaliśmy. Widzę, że on się stara na pewno, ale nie zawsze mu to wychodzi. Wojciech Szczurek: Szanowni Państwo chciałbym poprosić o zabranie głosu pana profesora Władysława Bartoszewskiego.
Władysław Bartoszewski: Proszę Państwa. Skusiłem się autorytetem Gdańskiego Areopagu, chętnie dałem się skłonić do przyjazdu. Ale wpadłem w prawdziwe zakłopotanie, kiedy zobaczyłem, w jaki sposób postanowiono mnie wykorzystać. Bo oto okazało się, że mam być w Gdyni i rozmawiać z samorządowcami. Co cię łączy z Gdynią? Co cię łączy z samorządem, pomyślałem. Burza mózgu i wymyśliłem drodzy Państwo. Prawie dokładnie sześćdziesiąt lat temu, bo w czasie wakacji szkolnych 34 roku, byłem z moim ojcem w Jastarni i przyjechałem po raz pierwszy do Gdyni.
W swoim czasie przyjaźniłem się z wielkim, polskim pisarzem o generację ode mnie starszym, nawet więcej, bo w wieku mojego ojca, Antonim Słonimskim. I on mi mawiał w siedemdziesiątych latach: „Wiesz mój drogi, jak już zupełnie nie wiesz, jak się zachować w jakiejś sytuacji, jak już zupełnie nie wiesz, co masz powiedzieć, powiedz prawdę”. W tamtych latach można było powiedzieć, że „jak już zupełnie nie wiesz co powiedzieć, to powiedz prawdę, ale na ogół to słabo popłacało”. No, ale my żyjemy w warunkach normalnego państwa, a jeżeli jest nienormalne, to o tyle, o ile my jesteśmy nienormalni. Żyjemy w warunkach demokracji, postulowanej uczciwości.
Proszę Państwa. Komuś, kto cztery lata siedział w śledztwie, nie trzeba mówić, jak trudno jest kłamać. Na to jednak, żeby kłamać skutecznie, trzeba mieć prawie genialną pamięć. A prawie genialnej pamięci nie ma wielu ludzi, czyli skuteczność kłamstwa jest bardzo ograniczona. Chcąc odwołać Państwa do czegoś anegdotycznego wspomnę Niceę. Ciągle czytam w gazetach i oglądam w telewizji rozważania, czy warto umierać dla Nicei, czy nie warto. Bo myśmy o tę Niceę tak walczyli
Nie chcę wchodzić w meritum sprawy, jak należy się zachować wobec prób zmian decyzji z Nicei, nie o to dzisiaj chodzi. Patrzę, patrzę i potęga kłamstwa jest taka, że ja już zaczynam wierzyć, że pan premier, jego ministrowie, rząd Rzeczpospolitej obecnej kadencji wywojował w Nicei jakieś wspaniałe rzeczy, a teraz ktoś mu zagraża. Ja się szczypię, widocznie cierpię na amnezję, bo mnie się zdawało, że to premier Buzek, minister Saryusz-Wolski, minister Bartoszewski i główny negocjator Kułakowski byli w Nicei. Ja tam nie widziałem nikogo z obecnego rządu. Ale okazuje się, że można ludziom skutecznie wmówić, że „myśmy walczyli o Niceę”. My! Prawda! A tutaj ktoś zagraża takim podstawowym wartościom. To będzie za kilka lat anegdotą, ale w tej chwili to ja się dziwię bezczelności tego typu kłamstwa.
Aby Państwa troszkę rozerwać w tej pierwszej rundzie zakończę historią z mojej praktyki dyplomatycznej. Kiedy za drugim razem uległem namowom, tym razem Jerzego Buzka, a nie Lecha Wałęsy, i zostałem ministrem spraw zagranicznych Polski ostatniego czerwca 2000 roku, to między innymi pojechałem do prezydenta Hatamiego. Prezydent Hatami jaki jest, każdy wie. Mówi się „islamski fundamentalista”, może nie całkiem, wykształcony, ale despotyczny. Polska ma w Iranie różne interesy, trzeba spróbować. Jechałem do niego i myślałem. Przecież nie mogę mu powiedzieć, co ja myślę naprawdę o stosunku do kobiet w Iranie. Nie mogłem mu od razu wyłożyć wszystkiego, co ja sądzę o sądownictwie w Iranie. O ograniczeniach praw wolności w Iranie. Wszyscy mu to mówią. W ONZ mu to mówią, w Genewie mu to mówią, w Strasburgu mu to mówią, deklaracje są, publicyści piszą, książki się wydaje, jeszcze ja pojadę i co załatwię? Iran bogaty kraj, my średnio. Mamy jakieś interesy
Wobec tego przyszedłem i zacząłem od tego: „Panie prezydencie. Pan jest wybitnym teologiem islamu, ja jestem zwykłym polskim katolikiem wierzącym w Boga. My chyba wierzymy w tego samego Boga?”. On powiedział: „W tego samego”. Ja mówię: „Jeżeli Bóg jest jeden i wierzymy w tego samego, to jako dwaj ludzie wierzący w Boga porozmawiajmy otwarcie”. I on to z ochotą zaakceptował.
Jerzy Bralczyk: W sondzie, którą oglądaliśmy, dowiedzieliśmy się - uogólniając - dwóch rzeczy. Politycy kłamią. I albo nie znamy polityków, albo ci, których znamy, nie są politykami. Jeżeli znamy jakiegoś radnego, który zachowuje się porządnie i mówi prawdę, to nie myślimy o nim jako o polityku. Polityk, to ten którego nie znam i który mnie nie zna. To nie cała definicja, ale generalizując, to jest jakaś jej część i to może nawet dosyć istotna.
Gerald Abramczyk: Nie wolno kłamać. Zanim wypowiesz się na jakiś temat, pomyśl. Nasi politycy najpierw mówią, potem myślą. Jak można poznać, że polityk kłamie? Jerzy Bralczyk: Po tym, że porusza ustami. Nie ja to wymyśliłem, ale ten żart jest rozpowszechniony. W oryginale nie chodziło o polskich polityków. Słyszałem różne definicje. Na przykład w Niemczech: polityk to ktoś taki jak ja, tylko dużo gorszy. Oczywiście można i tak. Można współkształtować negatywny stereotyp, ale my także nie patrzymy na siebie, zawsze są „oni”. A to nie oni proszę Państwa.
Wojciech Szczurek: Rozpoczynając tę część dyskusyjną, chciałbym pokusić się o małą refleksję. Czułem się nieco zaambarasowany. W gruncie rzeczy w materii niezwykłej kompetencji naszych gości de facto usłyszeliśmy tezę, która udzieliła pozytywnej odpowiedzi na pytanie postawione prowokacyjnie.
Jerzy Bralczyk: Tworzymy paradoks. Mówimy: „Niech nami rządzą, czyli niech wykonują czynności polityków, niepolitycy”. Przecież oni są właśnie politykami dlatego, że wykonują czynności polityków, nie dlatego, że zostali tak wykształceni. Nie ma szkoły polityków. A jeżeli jest, to nie jest to szkoła zawodowa. Mówimy: „Niech nami rządzą ci, którzy nie mogą nami rządzić”. Władysław Bartoszewski: Przepraszam, ale dzisiejszy temat nie jest jutrzejszym tematem dyskusji w Dworze Artusa. Nie chodzi o prawdę i politykę, ale o co innego. Postawiono nam ostre, prowokacyjne pytanie: „Czy trzeba kłamać, żeby wygrać wybory?”. Uważam, że nie trzeba i nie należy kłamać. Starałem się uzasadniać, że nie trzeba nie tylko dlatego, że jest to niemoralne i niesłuszne, niehonorowe. Kłamstwo nie ma sensu, ma krótkie nogi. To wygrana pozorna. W gruncie rzeczy to jest przegrana, bo człowiek, który zajmuje się zawodowo pracą polityczno-społeczną, wie o tym, że musi mieć oddech nie na trzy miesiące. Tylko ten, kto torebkę wyrywa z ręki i ucieka, chce mieć efekt w ciągu dziesięciu minut. Człowiek, który chce zbudować sobie jakąś perspektywę w pracy, znaleźć satysfakcję, musi planować w skali lat, czyli nie może skompromitować się, to jest ten żal mniej doskonały. Nie dlatego nie grzeszę, żeby Pana Boga nie obrażać, ale dlatego nie grzeszę, bo się boję kary. Boję się skutku. Niech się więc boi skutku człowiek, który zabiera się do działalności na poziomie gminy, powiatu, województwa. Polityk w demokracji to jest człowiek, który bardzo często ze struktur samorządowych przechodzi do politycznych, parlamentarnych, tak jest we Francji, w Niemczech, w małych krajach, w Skandynawii, w Austrii. To jest droga zawodowego polityka. Natomiast człowiek, który w momencie kryzysu zajmuje się na czyjeś zlecenie jakąś sprawą, jest człowiekiem zaufania wciągniętym poniekąd jako ekspert. Tak było z profesorem Belką i to było ostatecznie jednak ze mną, kiedy Wałęsa wymyślił sobie mnie jako ministra w gabinecie Oleksego. Czy to znaczy, że ja się stałem przez to politykiem? Nie. Ja musiałem znajdować miejsce w ramach obowiązków, które przyjąłem. Byłem tym samym człowiekiem, którym byłem przedtem.
Mam doświadczenia, że można nie kłamać i być aprobowanym. Można pogodzić względną wierność samemu sobie, wiarę w wartości z polityką.
Wojciech Szczurek: Bardzo dziękuję za tę deklarację pana profesora. Gerald Abramczyk: Trzeba mówić prawdę w polityce? Władysław Bartoszewski: Nie mówić nieprawdy!
Gerald Abramczyk: O to właśnie chodzi! Przez ponad dwadzieścia lat pracy w polityce w Stanach, pięć lat tu w Polsce zauważyłem, że zdecydowana większość polityków nie mówi prawdy, gdy prawda jest bolesna. To nie oznacza, że oni kłamią. Kiedy pracowałem z politykiem, zawsze powtarzałem: Trzeba mówić prawdę. Powoli.
Jerzy Bralczyk: Zaczynamy przenosić dyskusję na płaszczyznę pragmatyczną. Bardzo dobrze, to się opłaca. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jestem kandydatem i mam wybrać strategię. Myślę sobie: „Ci ludzie niewiele wiedzą i nie dowiedzą się, mogę ich oszukać. Oszukam”. „Ci ludzie niewiele wiedzą i nie są specjalnie lotni. Powiem coś takiego, czego nie zrozumieją”. „A ci ludzie coś wiedzą, mogą się dowiedzieć więcej, zastosuję strategię prawdy. Powiem im prawdę, bo to mi się najbardziej opłaca”. Czy jest tak, że dwa razy jestem nieuczciwy, a raz uczciwy? Czy też jestem w tych wszystkich trzech wypadkach nieuczciwy, dobrze przewidujący? Mówię kłamstwa tam, gdzie nie zostanę rozpoznany. Mącę i mieszam tam, gdzie mogę dobrze wypaść wtedy, kiedy nie będę zrozumiany. A tam gdzie mi się opłaca mówić prawdę, mówię prawdę. Kiedy prawda staje się chwytem, kiedy zaczyna nam się opłacać, kiedy stosuję ją tylko intencjonalnie nie dla czegoś, ale po coś, wydaje mi się, że cała sprawa nie jest zasadniczo odmienna od tych poprzednich. To jest po prostu jedna ze strategii. Gerald Abramczyk: Cały problem polega na tym, czym jest strategia. Strategia, to coś za coś. To wymaga wyboru. Jerzy Bralczyk: No i właśnie powstaje pytanie: czy coś złego jest w nieprawdzie, czy coś złego jest w strategiczności? Gerald Abramczyk: Lepszy czy najlepszy? A może wybór między mniejszym a większym złem? Kampania kręci się wokół tego, że wciąż dokonuje się wyborów. Nie chodzi o prawdę wyboru, ale o to, który wybór jest najbardziej efektywny. Jerzy Bralczyk: Mogę więc tylko powiedzieć, że mi się to nie podoba.
Władysław Bartoszewski: Myślę, że w życiu to nie jest aż takie skomplikowane. Nie jest tak, że ludzie są stadem idiotów. Trzeba jednak zakładać, że ludzie mają jakieś poczucie sensu i zdrowego rozsądku. Jeżeli wielkie miasto stwarza zasadzkę nawet przy wyborach komunalnych. Mieszkam w wielkim mieście i w dzielnicy dostaję nagle dwadzieścia kilka nazwisk do wyboru. Prawda jest taka, że o większości z tych ludzi nic nie wiem, mogę tylko liczyć na to, że są popierani przez koła, środowiska, partie czy grupy, do których generalnie mam więcej zaufania niż do innych. Jeżeli jednak tam się pomylono
Gerald Abramczyk: Na sprawę spojrzeć można z jednej strony z punktu widzenia polityków, a z drugiej z punktu widzenia wyborców.
Jerzy Bralczyk: Jesteśmy na tym poziomie co wyborcy na Zachodzie? Gerald Abramczyk: Tak. Jerzy Bralczyk: Czyli możemy wybrać Bogusława Lindę za gubernatora? Gerald Abramczyk: Rozpatrując sprawę w praktyczny sposób On ma bardzo rozpoznawalne nazwisko, co sprawia, że rozpoczynając kampanię, startowałby ze znacznie wyższego pułapu niż wszyscy inni. Mogłoby być tak, że zostałby wybrany.
Władysław Bartoszewski: Przepraszam bardzo. Byłem przez cztery i pół roku ambasadorem Rzeczypospolitej w Austrii, w ojczyźnie Schwarzeneggera. Mogę Państwu zagwarantować, że Schwarzenegger nie byłby wybrany nawet burmistrzem w Austrii. Z całą pewnością nie. Nigdy! On mógłby zostać wybrany prezesem klubu sportowego w swojej miejscowości, to tak. I góra!
Wojciech Szczurek: Myślę, że to jakaś puenta pierwszej części naszego spotkania. Wszyscy obiecaliśmy sobie, że ta dyskusja będzie dawała również Państwu szansę zadania pytania. W związku z tym oddajemy Państwu głos. Proszę bardzo.
Kazimierz Janiak, adiunkt Wydziału Nauk Technicznych Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, poseł III kadencji: Byłem sekretarzem generalnym Akcji Wyborczej Solidarność, formacji politycznej, która już dzisiaj nie istnieje.
Władysław Bartoszewski: Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że w Polsce pojęcie kompromisu często jest wiązane z pojęciem kapitulacji, rezygnacji, zdrady wartości. To fałszywe spojrzenie. Mam do czynienia z wieloma krajami Europy. Przedwczoraj wróciłem ze Szwajcarii, która ma za sobą osiemset lat demokracji bezpośredniej, to znaczy, że ludzie decydują we wsiach i miasteczkach o tym, co się będzie działo w całym kraju, w ogólnym, prawie stałym referendum.
Gerald Abramczyk: Jeżeli człowiek nie opowie swojej historii, to ktoś inny zrobi to za niego. Tak się właśnie stało z AWS. Rząd Buzka przez cztery lata nie był w stanie opowiedzieć swojej historii. SLD wypełnił tę lukę i opowiedział historię rządu Buzka ze swojego punktu widzenia. Oni mieli lepsze przesłanie, lepszą komunikację.
Jerzy Bralczyk: Wszystko to prowadzi do wniosku dość oczywistego. Może nie jest tak, że trzeba kłamać czy nie trzeba kłamać. Nie trzeba dać się okłamywać. Może tak by trzeba o tym mówić. Nie trzeba umożliwiać kłamstw. To apel nie do polityków, bo ich realnie, jak się okazuje, prawie nie ma, tylko do wyborców. Raczej nie pozwolić kłamać, niż apelować do polityków, aby nie kłamali. Banalne to, ale do uświadomienia.
Władysław Bartoszewski: Przepraszam, ale widzę tutaj obciążenie historyczne Polaków. Co jest złego w chęci zdobycia władzy? Czy ktoś ma za złe sportowcowi, który jedzie na olimpiadę i chce zdobyć medal? Wiadomo, po to jedzie na olimpiadę, aby próbować zdobyć medal. Jak nie ma zamiaru zdobyć medalu, to szkoda go wysyłać.
Wojciech Szczurek: Czy w istocie wszystkie czynniki, które wskazują, jak zabiegać o władzę, jak ją sprawować, jak zawierać kompromisy, czy powinny wyprzedzać pytanie „po co?”. Czy w istocie problemem naszego życia politycznego nie jest trudność z odpowiedzią na pytanie: „dlaczego chcemy sprawować władzę?”. Koncentrujemy się tak naprawdę na kolorze kołnierzyka, krawatu, tła plakatu, nazwy, sloganu. Czy w świecie uproszczonej komunikacji do swego rodzaju bożka nie urasta technika zdobywania władzy i nie wynaturza naszego życia politycznego.
Jerzy Bralczyk: To wszystko prawda i to gorzkie pytanie jest oczywiście bardzo prawdziwe, o ile pytanie może być prawdziwe. Można by powiedzieć, że my sobie tutaj idealistycznie gawędzimy, a przecież wiemy, że kłamać i tak trzeba. Możemy co najwyżej pocieszać się, że gdybyśmy tak nie gawędzili, to inni by myśleli, że absolutnie trzeba i zawsze trzeba, a tak jeszcze trochę osłabiamy. Dlatego też będę bronił takiego idealistycznego gawędzenia, bo inaczej właściwie rzeczywiście trzeba się pakować.
Władysław Bartoszewski: Pana profesora Bralczyka bardzo cenię i jako językoznawcę, i jako autora prac znakomicie prezentujących problemy języka i kultury językowej polskiej, ale niezupełnie zgadzam się z częścią jego wypowiedzi.
Muszę powiedzieć, że nie jestem pesymistą. Mógłbym już, patrząc na niełatwe życie, ulegać jakiemuś pesymizmowi. Nie ulegam. W poprzedniej kadencji byłem senatorem z okręgu wyborczego, gdzie było trzech senatorów, wymienię: Piesiewicz, Romaszewski i ja. Z okręgu wyborczego w Gdańsku mieliśmy dwóch kolegów: Wittbrodta i Tuska. Z tych pięciu ludzi żaden na pewno świadomie nie kłamał i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Na pewno nie. Jak już pięciu mogę wymienić tylko z tych dwóch okręgów, waszego i mojego, no to już nie jest tak najgorzej. A mógłbym wymienić o wiele więcej z Krakowa, z Poznania...
Marcin Wołek, radny Rady Miasta Gdyni: Co kadencja parlamentu, to zmiana układu rządzącego. Można powiedzieć, że wyborcy negatywnie weryfikują ten czteroletni okres. Potrafią rozeznać i porównać obietnice z efektami, które zostały osiągnięte.
Władysław Bartoszewski: Odpowiem panu przewrotnie. Były tylko trzy osoby, które zrezygnowały ze wszystkiego, kiedy prezydent Wałęsa odchodził, choć nie musiały. Milczanowski, Okoński i ja. Wszyscy podaliśmy się do dymisji. Nikt nas nie dymisjonował, rząd się nie zmieniał, premier ówczesny prosił, żeby zostać. To było jasne wotum, że my nie chcemy akceptować w naszym życiu publicznym tego wyboru społeczeństwa.
Andrzej Bień, radny Rady Miasta Gdyni, przewodniczący Komisji Samorządności Lokalnej i Bezpieczeństwa: Jestem politykiem stosunkowo młodym, osiem lat w samorządzie w Gdyni. I z naszej gdyńskiej perspektywy chyba możemy powiedzieć tak: warto nie kłamać, żeby wygrać wybory. Tutaj opłaca się nie kłamać. Nas sprawdzają nasi wyborcy. Sprawdzać, znaczy dochodzić prawdy.
Jerzy Bralczyk: To jest tak dobre pytanie, że odpowiedziami moglibyśmy tylko je zepsuć. Nieautoryzowane fragmenty debaty |