Areopag 2002 Sprawiedliwość | |
Czy o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy?kościół oo. Dominikanów pw. św. Mikołaja w Gdańsku Krzysztof Kornacki, moderator: Czy o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy? Zapytamy dziś o to naszych gości: historyka, byłego rzecznika prasowego Lecha Wałęsy w czasach jego prezydentury, Andrzeja Drzycimskiego i wicemarszałka Sejmu RP, polityka Donalda Tuska.
Andrzej Drzycimski: Chcąc odpowiedzieć na pytanie: czy o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy, zacznę od kwestii kontrowersyjnych.
Donald Tusk: Pytanie brzmi: czy o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy? Tak. Właściwie na takiej odpowiedzi powinienem poprzestać. Jeśli zwięzłość jest pierwszą cnotą nie tylko dzisiejszego spotkania. Obawiam się jednak, że część z Państwa mogłaby się poczuć zawiedziona, choć może by inni odetchnęli z ulgą.
Pamiętam - nie wiem Andrzeju czy masz to w pamięci - krążyła wśród strajkujących i czuwających z drugiej strony bramy ulotka z przepowiednią księdza Klimuszki. Nie wiem do dziś czy prawdziwą, w sensie autorstwa. Wiem natomiast, że prawdziwą w sensie zawartości. Przepowiednia mówiła o tym, że rozpadnie się wschodnie mocarstwo, że Polska będzie wolna, że będzie jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie. Pamiętam, jak myśleliśmy o tej przepowiedni - niektórzy z lekką ironią, niektórzy drapiąc się w głowę, co też przyszło do głowy szanowanemu księdzu lekarzowi, niektórzy twierdzili „cudotwórcy” - ale wszyscy te słowa traktowaliśmy w kategorii cudu. A dzisiaj w realiach tego cudu żyjemy. Czasami klnąc, czasami złorzecząc, czasami bluźniąc, ale przecież właśnie w tym cudzie żyjemy. I dlatego powtórzę: tak, o taką Polskę walczyli gdańscy stoczniowcy. Krzysztof Kornacki: Pozwolę sobie zadać pierwsze pytanie. Kieruję je do pana marszałka. Proszę powiedzieć, czy gdańscy stoczniowcy walczyli właśnie o taką Polskę, o Polskę bez stoczni? Czy takie zachowanie państwa - upraszczając oczywiście sprawę - lokuje się w solidarności, pojmowanej jako nazwa własna i powinność człowieka? Czy państwo nie powinno zadbać o to, aby gdańscy stoczniowcy czuli, że walczyli o Polskę nie bez stoczni? Donald Tusk: Nie. Nie powinno. Mam nadzieję, że w moich ustach nie zdziwi nikogo ta brutalna teza. Niezależnie od sentymentu do tego świętego miejsca w Gdańsku, z punktu widzenia naszych nostalgii i doświadczeń, ale i miejsca pracy dla wielu ludzi, to dla mnie wolność oznacza także ponurą wolność do bankructwa. Byłbym cyniczny, gdybym powiedział, że stoczniowcy z całą pewnością nie walczyli wówczas o miejsca pracy, bo nie to było problemem. Jeśli jakieś dobro, w dużym cudzysłowie, było zagwarantowane wówczas, to było dobro posiadania miejsca pracy, może niezbyt godnej i źle opłacanej, ale z całą pewnością nie te lęki towarzyszyły stoczniowcom, którzy decydowali się na strajk. I stąd pytanie muszę traktować jako pewien symboliczny skrót. Bo to jest pytanie o to, czy historia jest sprawiedliwa. Czy ci, którzy stali się symbolicznym legionem, symboliczną pierwszą brygadą tej wolnej Polski, o którą walczyli najskuteczniej, czy ci mają prawo także do honorów? W przypadku stoczniowców honorem byłoby utrzymanie miejsca pracy. Obawiam się, że nie jest to jedyny przypadek, kiedy historia dowodzi, że jest przede wszystkim nauką o paradoksach, czasami okrutnych. Otóż wolność jest także wolnością w nieszczęściu. I jeśli chcemy być do końca konsekwentni - być może będzie to mój odosobniony punkt widzenia - jeśli walczymy także o wolność w sferze gospodarczej, to z całą pewnością musimy uznać, że wolność ma w sobie też upiorny, ale niezbędny element neutralności. Gdzie rynek, przy wszystkich próbach nacisku, także próbach Kościoła, niełatwo poddaje się ingerencjom ani myśli, która nacechowana jest moralnością. I tak naprawdę stocznia dzisiaj, czy jest to Stocznia Gdańska, czy stocznia w Szczecinie, powinna być miejscem, gdzie produkuje się statki, które można sprzedać, a nie gdzie stwarza się system opieki dla pracujących tam ludzi tylko dlatego, że to miejsce jest tak znaczące w historii. I nawet jeśli to prawda okrutna, to ona jest przynależna III Rzeczypospolitej. Dlatego proszę mnie zwolnić z bardziej sentymentalnej odpowiedzi, która być może jest bardziej właściwa tu w Gdańsku.
Barbara Kierkowska, emerytka, członek „Solidarności”: Byłam pod stocznią w 80 roku przez wszystkie dni strajku. Założyłam „Solidarność” w dyrekcji Poczty i Telekomunikacji, potem wyrzucona w stanie wojennym z pracy, współpracowałam w komitetach obywatelskich, na skutek działalności których zaistniały pierwsze wybory obalające komunizm.
Donald Tusk: To nie pytanie, to konstatacja. Mam, powiem szczerze, zdecydowanie odmienną opinię na temat tego, co jest źródłem i przyczyną nieszczęścia. W Polsce ludzie tracą miejsca pracy głównie w przedsiębiorstwach państwowych. Wszędzie tam, gdzie państwo swoimi mackami tkwi w gospodarce, są największe problemy i największe zagrożenie utraty miejsc pracy. Tam, gdzie dało się przeprowadzić sensowną prywatyzację, znamy setki, dzisiaj nawet tysiące przykładów takich firm, tam jest szansa uratowania miejsc pracy. Najwięcej miejsc pracy powstaje zaś w spontanicznie rodzącym się sektorze własności prywatnej, dzięki przedsiębiorczości naszych rodaków. Nie usatysfakcjonuję pani. Moim zdaniem im szybciej będziemy kończyć prywatyzację polskiej gospodarki, tym większa szansa na to, że ludzie znajdą miejsca pracy. Bez kapitału, a tego rodzimego jest bardzo niewiele, bez ryzyka na rynku gospodarczym, bez zakorzenienia prywatnej własności miejsc pracy będzie ubywało, a nie przybywało.
Jeszcze jedna refleksja. Nie sądzę, żeby instytucje życia publicznego, począwszy na państwie, a skończywszy na gminie, były w pełni zwolnione z obowiązku pomocy ludziom biednym. Ale jest coś dramatycznie przykrego w meldunku, który pani złożyła w sprawie tych trzech rodzin. Pyta pani, kto im pomoże. Właściwie warto by spytać, na ile zrozumieliśmy ideę solidarności nie tylko tę z sierpnia, ale też tę, o której mówił Papież na Zaspie. Pamiętam, jak głębokie to były słowa i jak płytko zrozumiane przez niektórych z nas. O tym, żebyśmy wzajemnie swoje brzemiona nosili. Ile osób sąsiadujących z tymi ludźmi najtragiczniej dotkniętymi przez los, ile ludzi, którym jako tako się powodzi, jest gotowych im pomóc?
Krzysztof Kornacki: Panie profesorze. Mnie jako stosunkowo młodego człowieka interesuje, dlaczego Gdańsk nie stał się miejscem mitycznym, takim jak na przykład Berlin, przez wielu postrzegany jako symbol wyzwalającej się spod jarzma komunizmu Europy.
Andrzej Drzycimski: Sierpień tu w Gdańsku nie doczekał się niczego wielkiego w sensie kulturowym. Nie ma wielkiego filmu, nie ma epopei, nie ma powieści, wielkiej poezji, na miarę tego przełomu. A przełom był tak wielki, że najwięksi tego świata mówią, iż tutaj zaczęło się to, co powiało wiatrem przez całą Europę, a niektórzy twierdzą nawet, że nadal wieje na całym świecie.
Donald Tusk: Nam wszystkim jest przykro, kiedy na dźwięk hasła „upadek komunizmu” słyszymy na świecie: upadek muru berlińskiego. A nikomu już nie kojarzy się to z bramą numer 2 czy z osobą Lecha Wałęsy.
Krzysztof Banaszak, prywatny przedsiębiorca: Wsiądźcie panowie do wspomnianego wehikułu czasu. Pojedzcie dwadzieścia dwa lata do przodu. Jak takie spotkanie może wówczas wyglądać? O jakim cudzie będziemy mogli wówczas powiedzieć? Ja, wysłuchawszy tego wszystkiego, nie dostrzegam wielkiej idei, która była w roku 80. Może tą ideą jest to, co zapisano w Karcie Powinności Człowieka?
Andrzej Drzycimski: Padła zachęta, abym spojrzał dwadzieścia lat do przodu, pokuszę się na nią. Nie wiem czy ja będę wtedy jeszcze żył. Mam jednak nadzieję, że ludzie żyć będą wówczas w normalności, która nam nie wydawała się możliwa. Sądzę, że młodzi będą wówczas ludźmi Europy. Donald Tusk: Pozwolisz, że nie wsiądę do tego wehikułu. Szkoda chyba dzisiejszego wieczora na czarne prognozy. Daniel Papież, ekonomista:Stoczniowcy walczyli o niezależne, samorządne związki zawodowe. Teraz te związki mamy. Tyle tylko, że przynależność do związku w oczach przedsiębiorcy prywatnego dyskwalifikuje kandydata. Staramy się o wolny rynek. Zdaje mi się jednak, że dobrowolnie staliśmy się niewolnikami, przykładem niech będzie to, że w wielkich hipermarketach kasjerki pracują po dwanaście godzin i ubierają pieluchy, bo nie można im oddalić się nawet do toalety. Mamy demokrację, ale jak dowiodła frekwencja wyborcza, nie chcemy z niej korzystać. Co się stało z naszą klasą polityczną?
Andrzej Drzycimski: Politycy byli krytykowani, są krytykowani i będą krytykowani jak świat światem. Sam przez pięć lat przez to przechodziłem. Bardzo mnie to zniechęciło do polityki. Mam świadomość, że jeszcze wiele rzeczy mogłem zrobić, ale już nie podejmę się tego trudu, bowiem wypalenie, które następuje w pracy politycznej, jest tak ogromne, że nie sądzę, aby wiele osób umiało wytrzymać tak ogromne ciśnienie.
Nieautoryzowany fragment debaty |