Dobro osobowe a dobro wspólne
ks. Jan Sochoń
Jesteśmy ludźmi. To zdanie tylko na pozór nie wymaga komentarza. Zmusza,
przyznajmy chociaż tyle, do określonych działań i powinności, których nie
potrafimy rozpoznać bez intelektualnej sprawności i znacznego poznawczego
trudu. Nic więc dziwnego, że wciąż próbujemy wykorzystywać możliwości
stwarzane przez nasze ludzkie władze oraz konieczne (jak się okaże) powiązania
społeczne. Każdy z nas, mocą własnej natury, odkrywa zdanie wyryte w sercu:
czyń dobro, unikaj zła. Gdyby nie ono, nie moglibyśmy być ludźmi, którzy
mocą suwerennych i wolnych decyzji budują samych siebie, swój, by tak rzec,
profil osobowościowy; tworzą tak zwane wartości kulturowe, starają się –
w religijnej perspektywie – zasłużyć na zbawienie. Bez dobra trzeba byłoby
zaakceptować zło, tworzące wówczas naturalne sposoby odnoszenia się do świata,
co w konsekwencji musiałoby prowadzić do unicestwienia rzeczywistości i
samego człowieka. Dlatego pytamy: jak poznać, przybliżyć dobro?
Człowiek moralnie wartościowy
Sprawy wiążące się z dobrem obejmują całość życia, w tym zwłaszcza
życie polityczne. W polityce bowiem, jak stwierdził już Arystoteles („Etyka
Wielka" 1181 a), nie może niczego dokonać ten, kto nie posiada określonej
cechy, tzn. kto nie jest moralnie wartościowy. A być człowiekiem moralnie
wartościowym znaczy: posiadać cnoty. Wobec tego, jeżeli ktoś zamierza
czynnie uczestniczyć w życiu politycznym, musi być moralnie wartościowym człowiekiem.
Musi zatem obchodzić go sprawa właściwego rozumienia dobra i wcielania w
konkret istnienia, także społecznego. Niestety, dobro nie jest pojęciem ani
prostym, ani jednoznacznym. Grecka formuła agathon, łac. bonum wskazuje zarówno
na wartość użyteczną określonej rzeczy, kwalifikację czynu moralnego,
przedmiot właściwy woli, ale też - w metafizycznym sensie - powszechną własność
bytu, wchodzącą w obszar tzw. transcendentaliów relacyjnych, jak również
doskonałość rzeczy, w porządku estetycznym. Trzeba zatem dokonywać wyraźnych
konkretyzacji, gdy posługujemy się terminem „dobro".
W historii myśli europejskiej utrzymuje się dwojakie rozumienie dobra.
Pierwsze z nich wyznaczają propozycje Platona i neoplatończyków, drugie
Arystotelesa. W językoznawczym dialogu „Kratylos" (412 c) uczeń
Sokratesa stwierdził, że dobro łączy się z podziwem, będącym wynikiem
kontaktu z całą przyrodą, oraz szybkością, porywem, swoistym przyciąganiem.
Stąd dobrem jest to wszystko, co nagle i nieoczekiwanie, wzbudzając zachwyt,
pociąga ku sobie, rodzi pożądanie, po prostu wydarza się - jak mógłby
powiedzieć Heidegger. I co charakterystyczne, do jego natury należy
„udzielanie się", bytowa emanacyjność (bonum est diffusivum sui), co
oznacza, że kosmiczna rzeczywistość musi z konieczności pochodzić od dobra.
Chcąc nie chcąc, dobro – ostateczna miara dla bogów i ludzi - niejako
wylewa z siebie poszczególne emanaty bytowe, tworząc gradualistyczną strukturę
świata. Pozostaje więc ono czymś najmocniejszym, najsilniejszym, w pewnym ujęciu
totalitarnym. Dzieje się tak dlatego, że dobro sprowadza się w istocie do
czegoś boskiego, dysponującego Jednością i Najwyższą Miarą. Dzięki temu
świat mógł zostać wyzwolony z chaosu i stał się kosmosem.
Stan życia cnotliwego
W sferze moralnej dokonała się rzecz ważna: zło ontyczne uległo przekreśleniu,
zatriumfowało natomiast samo dobro, czyli najdoskonalsza miara, proporcja, porządek,
jedność. Trudno zatem dziwić się, że platońsko- plotyńskie pomysły tak głęboko
zakorzeniły się w kulturze europejskiej, także tej objętej wpływami chrześcijaństwa,
na co wyraźnie wskazuje stanowisko propagowane przez św. Augustyna.
Wobec powyższego zdecydowanie łatwo można było przerzucić takie
pojmowanie dobra w sferę polityki. I wówczas staje się oczywistością potęga
państwa i narzucanych przez jego władzę praw. To, co ogólne podporządkowuje
sobie wszelką jednostkowość, która służy państwu lub określonej grupie
ludzi, na przykład, jak pragnął Platon, filozofom, gdyż ci potrafią
rozeznawać ideę dobra i najlepiej wiedzą, w jaki sposób państwo ma
realizować swe główne cele. Miłośnicy mądrości zwracają uwagę na istotną
rolę wychowania. Ma ono charakter selekcyjny i prowadzi do osiągnięcia przez
obywateli i tylko przez nich stanu życia cnotliwego. Dzięki przestrzeganiu
praw stanowionych przez państwo oraz medytacjom filozoficznym mogą oni stawać
się naprawdę ludźmi. Z platońsko-neoplatońskiej wizji wynika sugestia, że
otrzymali szansy jako duchy-intelekty pokonania ciała krępującego duszę (ona
zasadniczo jest człowiekiem) i powrotu do stanu pierwotnego szczęścia, którego
zostali pozbawieni w wyniku jakiejś, być może, kosmicznej katastrofy. W każdym
razie tylko poddając się państwotwórczym wzorcom wychowawczym osiąga się
naturalny, wieczny stan bytowej doskonałości, równy niemal boskiej
egzystencji.
Całkowicie odmienną, wręcz przeciwstawną platońskiej koncepcję dobra
zaproponował Arystoteles. Wynikała ona ze świadomie przyjętego realizmu
metafizycznego. Albowiem poszukiwanie w rzeczywistości idealnej bytu
„istotnie rzeczywistego" to zaledwie maniera filozoficzna, narzucona w
sposób bardzo perswazyjny przez Platona i jego zwolenników. Warto zaś -
powiada Arystoteles - zwrócić się w stronę świata uchwytnego zmysłowo, gdyż
w nim kryje się prawda. Chodzi jednak o to, by zdobyć narzędzia służące do
jej odkrycia. Najdogodniejszym z nich pozostaje analiza ruchu, powszechnie zauważanego
w całym kosmosie. Wszystko, co istnieje, charakteryzuje przecież bytowy
dynamizm, nie mający jednak charakteru bezładnego, chaotycznego, ale celowy.
Byty zawsze dążą do jakiegoś celu. Nie powinno się - właśnie dlatego –
poszukiwać dobra w idealnych ekstatycznych, niebiańskich sferach (Parmenides,
Platon, Plotyn), lecz przede wszystkim tam, gdzie dokonuje się zmiana, ruch. Stąd
wszelkie działanie ma na uwadze jakiś cel, a dobro pozostaje racją i motywem
każdego działania. To odkrycie Arystotelesa historycy filozofii uznali za
jedno z fundamentalnych w ludzkim trudzie poznawczym. Co prawda, dobro poszczególnych
bytów jednostkowych wiąże się z rozwojem gatunków, niemniej musi istnieć
jeden cel kosmicznej aktywności, jakieś, jak to nazywa Arystoteles, Dobro
Najwyższe („Metafizyka" 982 b 5-8), do którego wszystko, co jest - dąży.
Jak je opisać?
Arystoteles nie szczędzi twórczej pracy, aby ująć istotę owego Najwyższego
Dobra. Sugeruje, że jest ono bytem – zasadą: najdoskonalszą substancją,
Nieporuszonym Poruszycielem, myślą myślącą samą siebie, czymś samo w
sobie najlepszym, życiem wiecznym, a więc Bogiem. I tak pojęty Bóg zdaje się
stanowić ostateczny cel świata, aczkolwiek w porządku bytów jednostkowych
przejawia się jako dobro na poziomie bytowania gatunków, pozostając czymś
transcendentnym wobec nich. Zachowana więc zostaje bytowa różnica między
Dobrem Najwyższym a rzeczami konkretnymi i materialnymi. Dobro, by użyć
przestrzennych metafor, znajduje się daleko, wysoko, ponad, tam, gdzie działa
użyteczność, porządek, majątek czy zysk ekonomiczny. Same rzeczy w swym
akcie istnienia nie zasługiwały na to, by wiązać je z immanentną obecnością
dobra.
Godziwości, przyjemności i użyteczności
Akwinata zmienił wszelkie w przedstawianej kwestii tradycje. Przyjął, że
najbardziej interesujące w metafizycznym sensie jest i być powinno: istnienie,
gdyż tkwi u korzeni rzeczywistości, stanowiąc - podkreślił Etienne Gilson -
zasadę zasad rzeczywistości. Bezwzględnie pierwsze, ma pierwszeństwo nawet
przed Dobrem, byt bowiem może być tylko o tyle dobry, o ile jest bytem, bytem
zaś jest on jedynie wskutek istnienia (ipsum esse), które sprawia, że możemy
stwierdzić: to jest („Tomizm. Wprowadzenie do filozofii św. Tomasza z
Akwinu", Warszawa 1998, s. 47). Samo istnienie wywodzi się z Boskiego
daru. Powołany do istnienia aktem intelektu i woli Stwórcy byt jest nośnikiem
prawdy i dobra. Nie ma - wobec tego - potrzeby odwoływania się do
transcendentnych koncepcji dobra. Wystarcza wejrzenie w same rzeczy, albowiem
następstwem ich istnienia jest dobro – sequitur esse rei. Albowiem to wola
Stwórcy (a w bytach-wytworach: wola twórcy) ustanawia i określa dobro, wpisując
w rzeczy cel ich istnienia, tak jak ustanawia i określa byt. Dobro zatem
przedstawia się niejako w podwójnym wymiarze: jako dobro utożsamiane z samym
istnieniem rzeczy i jako nośnik woli Stwórcy (lub twórcy), która została
zapisana w bytach pod postacią celu. Naturalnie należy pamiętać o tym, że
ludzie nie stwarzają dobra, ale próbują je rozpoznawać, do niego dążyć i
realizować w egzystencjalnie wolnych decyzjach.
Tak więc skutek bytowego związania z miłującą wolą Absolutu zwiemy
dobrem. Bóg kochając sprawia, że istniejemy, tu i teraz. Owo istnienie (esse)
jest dobre, może więc być rozpoznawane, kochane. Nie mówmy, że „coś"
dzięki naszym pożądaniom jest dobrem, lecz ponieważ jest dobrem, bywa często
upragnione. Dlatego też wszelkie nasze działania winny mieć na celu właśnie
pomnażanie dobra, prezentującego się w potrójnym wymiarze: godziwości,
przyjemności i użyteczności. Spójrzmy na życie utkane z dobra otrzymanego
od Boga oraz ludzi; dobra o konkretnej osobowej twarzy. Rodzina, nauczyciel, ksiądz,
przyjaciel, albo - po prostu - jakiś nieznany Samarytanin, gdy zjawiamy się w
kręgu ich bliskości, niosą wspomagające dary, bez jakiegokolwiek rachującego
spojrzenia. Dobro udziela się, ofiarowuje. Stąd odpowiedzią na jego cudowne
perswazje musi być wzajemność. Dobro za dobro, a może znacznie więcej: miłość
za dobro. W ten sposób pozbywamy się iluzorycznego przekonania, że wykonaliśmy
swoje zobowiązania. Dobro domaga się naszej współpracy. Chce, byśmy nie
ulegali pokusom i byli szczęśliwi.
Aby to jednak zyskało realne kształty, winniśmy właściwie rozpoznać własną
istotę. Od tego bowiem zależy wszystko inne, zwłaszcza rozumienie dobra wspólnego
(łac. bonum commune). Odpowiedź na egzystencjalnie podstawowe pytanie: kim
jest człowiek? – to fakt, który nie powinien nigdy przynosić
intelektualnego spokoju.
Drzewo wielu możliwości
Pragnienie bycia z kimś drugim i w konsekwencji tworzenie wspólnot społecznych,
począwszy od rodziny, a skończywszy na państwie, należy do naturalnych
ludzkich dyspozycji, dzięki którym poszczególne osoby mogą rozwijać swe twórcze
potencjalności, człowieczeństwo po prostu. A skoro tak, rzeczą nieuchronną
wydaje się przekonanie o istnieniu jakiegoś dobra całego społeczeństwa
(zarazem wszystkich ludzi i każdego człowieka), realizującego specyficzną
formę współobecności, zwaną życiem społecznym. Mieczysław A. Krąpiec
pisze wprost:
Dobrem tym możemy zatem nazwać taki realny przedmiot ludzkiego działania,
który może stać się realnym celem każdego osobowego dążenia. I w tym
sensie taki realny cel (dobro jako aktualnie pożądane) może być analogicznie
wspólnym dla wszystkich osób żyjących w tym społeczeństwie. („O ludzką
politykę", Warszawa 1996, s. 119).
Oczywiście, należy tutaj postępować rozważnie. Dobra wspólnego nie
wypada bowiem rozpatrywać na podobieństwo jakiegoś pojęciowego elementu, w
którym uczestniczą poszczególne jednostki. Nie jest to również jakaś
idealna, mitologiczna kraina, kumulująca w sobie wszelkie możliwe dobra;
wreszcie nie trzeba łączyć jego istnienia z określonymi materialnymi wartościami,
sukcesem gospodarczym albo zestawem ziemskich dóbr. Wiąże się ono natomiast
z samą istotą człowieka obdarzonego wolną wolą i poznaniem zmysłowo-intelektualnym.
Otóż, do najbardziej ludzkich, wręcz atrybutywnych cech bycia człowiekiem
należy zdolność podejmowania decyzji – obcinania niejako z drzewa wielu możliwości
tych bądź innych, w zależności od pragnienia czy pożądania woli. W tym
procesie nie może pojawić się żadna determinacja albo nakaz. Decyzję zawsze
stanowi wolny, suwerenny akt woli, sprzężony z poznaniem i miłością.
Dlatego osiąganie jakiegoś dobra przez jednostkę nie jest - w każdym wypadku
- wynikiem określonych układów zewnętrznych, lecz wypływa z osobistej
samodeterminacji. Mówiąc prosto: każdy człowiek sam decyduje o tym, jakie
konkretne dobro staje się celem jego usilnych działań. Dzieje się tak na
mocy samego człowieczeństwa, czego zresztą nie trzeba uzasadniać. Z
zasadniczego faktu bycia człowiekiem rodzi się przecież świadomość
posiadania prawa do życia, przekazywania owego życia innym i pomnażania swych
ludzkich potencjalności w pokojowych warunkach społecznych. Dowodzenie tego
nosiłoby znamiona działania jawnie tautologicznego.
Człowiek jednak podążając ku dobru wie, że powinno ono zyskiwać nie
tylko - by tak określić - ważność indywidualną, ale i społeczną. Dlatego
też musi w swym działaniu kierować się prawem, czyli regułą rozumu
praktycznego. W ten sposób wspólne dobro staje się możliwe do osiągnięcia.
Rozwój wszelkich potencjalności dotyczących poznania, miłości, ludzkiej
kultury w ogóle albo religii stanowi ogromną siłę, będącą rzeczywistą
racją osobowego działania i analogicznie wspólnego celu, a przez to samo także
dobra wspólnego. Któż traci na tym, że poszczególni ludzie stają się mądrzejsi,
lepsi, bardziej twórczy? Raczej zyskuje cała społeczność. Powiedzmy więc
już teraz, że tym, co umożliwia budowanie społeczeństwa, jest osobowy rozwój
człowieka, czyli realne dobro, trwające wiecznie, gdyż „człowiek dzięki
swej nieśmiertelnej duszy, nie przemija wraz z przepływem materii, lecz materię
tę transcenduje w swych osobowych aktach poznawczych, aktach miłości i aktach
twórczości" (M. A. Krąpiec, „Dobro wspólne", w: „Powszechna
Encyklopedia Filozofii", tom 2, Lublin 2002, s. 631). Co z powyżej
przypomnianych ustaleń wynika?
Raj na ziemi
Najpierw i przede wszystkim to, że nie sposób realizować dobra wspólnego
poza obszarami społecznej wspólnoty. Albowiem odseparowanie od relacji z
innymi osobami niechybnie skazuje człowieka na powolne obumieranie i
duchowo-kulturowy rozpad. Aby przetrwać i móc twórczo rozwijać się w najróżniejszych
wymiarach, konieczne jest społeczeństwo. Ono może wspomagać w tworzeniu
takich środków, dzięki którym jednostka - w zależności od upodobań,
zdolności i włożonego wysiłku - będzie w stanie żyć i działać jako wrażliwa
moralnie i wykorzystująca w pełni swą - pojmowaną na ludzką miarę - wolność.
Środki te mogą być rozmaite, ponieważ różnorako układają się związki
między dobrem wspólnym i społecznymi warunkami, w ramach których dobro bywa
realizowane. Aby móc rozwijać się, budować siebie poprzez podejmowanie
humanizujących decyzji, nie wystarczą tylko pragnienia, czy nawet
intelektualne dojrzenie dobra. Potrzebne są jeszcze odpowiednie materiały o
fizycznej i duchowej strukturze (np. mieszkania, szkoły, ośrodki kultu
religijnego, kultury, opieki medycznej, infrastruktura komunikacyjna). Starożytni
Grecy mogliby powiedzieć: niezbędne jest odkrycie własnego ethosu, a więc
miejsca i warunków, umożliwiających prawidłowy rozwój człowieka. Gdy go
brakuje, ludzie pozostają wewnętrznie rozdarci, zdani na losowe wydarzenia i
logikę fatalizmu.
Lecz właśnie kwestia posiadania środków materialnych, kryteria ich podziału
stanowiły w przeszłości i nadal stanowią wielki problem. Gdy bowiem jakaś
określona grupa społeczna, dysponująca władzą albo siłami przymusu,
kumuluje w swych rękach nadmierne bogactwa i przywileje, wówczas inne stany
społeczne nie są w stanie rozwijać się osobowo. Wówczas też następuje
zachwianie relacji między rozpoznanym dobrem wspólnym a warunkami koniecznymi
do jego zdobycia. Nieuchronnie zjawiają się konflikty, wojny, potęguje się
indywidualne i społeczne zło. Jednak projektodawcy różnorodnych systemów
społeczno-ekonomicznych zapewniają, że ich cele sprowadzają się do
zapewnienia optymalnych i godnych warunków życia i rozwoju poszczególnych wspólnot,
w szerszym sensie: państw. Nawet wizje skrajnie totalitarne (komunizm) miały
prowadzić do osiągnięcia gospodarczego i politycznego raju na ziemi. Te
ostatnie (w praktyce) zyskały miano morderczych dlatego, że zupełnie nie
reagowały na porządek moralny, podskórnie i naturalnie stanowiący podłoże
ludzkiej obecności w świecie.
Gdy dobro wspólne zostaje oderwane od dobra osobowego poszczególnego człowieka,
następuje umniejszenie bądź całkowita likwidacja duchowo-materialnego
rozwoju tej-oto konkretnej osoby. Tak pojęte dobro wspólne – wspólne tylko
w ramach pewnych potęg ekonomiczno-politycznych, nie może stanowić
dostatecznej racji istnienia danego porządku społecznego. Kto o tym nie chce
pamiętać, wikła się w dramatyczne aporie, przekreślające pomnażanie społecznego
dobra.
Szczeble kosmicznej drabiny
Już starożytni Grecy zauważyli panującą we wszechświecie swoistą
hierarchię. Arystoteles przekonująco ukazał, że poszczególne byty-dobra układają
się w ontycznie i godnościowo uporządkowaną całość. Jedne znajdują się
niżej, inne wyżej na szczeblach kosmicznej drabiny aksjologicznej. A ponieważ
wszystko istniejące dąży do realizacji określonych celów, stąd pojawia się
pytanie: które dobra mogą być użyte jako środek do osiągnięcia
wyznaczonego bądź odczytanego z rzeczywistości celu, a które z nich nie mogą
podlegać tego rodzaju wykorzystaniu?
Zwrócono zatem uwagę, iż w zależności od bytowej struktury inaczej
trzeba widzieć wartość życia wegetatywnego, inaczej życia zwierzęcego, a
jeszcze inaczej osobowej egzystencji człowieka. Ta ostatnia stanowi koronę
stworzenia i nigdy nie powinna być wykorzystywana jako środek umożliwiający
zdobycie jakichś innych pozaosobowych celów. Żadna wartość, jakakolwiek by
nie była, nie może podporządkowywać sobie człowieka w jego osobowo-duchowym
wymiarze.
Fakt ten nie podlega dyskusji. Człowiek pozostaje w centrum społecznej
rzeczywistości i podejmowane przez niego decyzje wiodące ku prawdzie, dobru
czy pięknu nie są odblaskiem wiecznych - jak u Platona - idei, lecz wywodzą
się z właściwego odczytania relacji zachodzących w realnym świecie, który
ostatecznie pochodzi od Absolutu-Boga. Właśnie Absolut-Bóg jest najwyższym
obiektywnym dobrem, jak też zarazem najwyższym i pierwszym bytem. I
ostatecznie – podkreśla M. A. Krąpiec („O ludzką politykę", s. 128)
- we wszystkich prawdziwych, moralnie szlachetnych i twórczo-pięknych przeżyciach
odnosimy się – w sposób świadomy i wolny lub domniemany na mocy stanu
rzeczy - do Boga jako źródła, wzoru i celu życia osobowego. Przekraczamy w
swej codzienności świat przyrody i świat społeczny i według najlepszego
rozpoznania (tu: wsparcie intektu i woli) dostrzegamy prawdę, dobro i piękno,
czyli w istocie odkrywamy Boga. I w takiej wizji dobro najwyższe jest dobrem
wspólnym każdej osoby i całego społeczeństwa.
Nie powinno więc społeczeństwo ustanawiać lub przyjmować praw godzących
w istotową wartość człowieka, w wolnych decyzjach poszukującego
ostatecznego Dobra-Boga. Powinno natomiast wspierać go wychowawczo, by mógł
on z głębi wolności rozpoznać dobro i owo dobro pokochać. Tylko w taki sposób
dochodzi do rozwoju społeczeństwa, we wszystkich ważnych aspektach jego
istnienia.
Nie jest to naturalnie proste. Często wręcz zmusza do podejmowania
dramatycznych decyzji, chociażby oddania własnego życia, w imię patriotyzmu
czy zachowania narodowej tożsamości. Ale każdorazowym obowiązkiem
pokoleniowym jest i być powinno poszukiwanie takich sposobów życia, które będą
miały na uwadze dobro wspólne i nigdy nie zaprzepaszczą szansy pomnażania
ludzkich twórczych możliwości, utrzymujących codzienne istnienie na godziwym
i moralnie szlachetnym poziomie. Mam nadzieję, że i moja generacja wywiąże
się z powyższego zadania należycie i z godnością.
ks. Jan Sochoń
|