Areopag 2003  Prawda

Co to jest prawda w mediach?

Debata filozofa, prawnika, dziennikarza i naukowca

Studio koncertowe Radia Gdańsk
10 listopada 2003
godz. 18.00


Alina Kietrys, moderator, redaktor naczelna Radia Gdańsk: Dobry wieczór Państwu. Witam gości w studio. Profesor Bohdan Dziemidok, filozof. Pan Tomasz Kopoczyński, adwokat. Pan Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny miesięcznika „Więź” oraz profesor Wiktor Pepliński, znawca prasy polskiej i obcej.
Już wczoraj, w pierwszym dniu Areopagu, pan Krzysztof Piesiewicz sformułował tezę, że współczesne media są „wielką inkwizytornią”. Żyjemy w przestrzeni karier, wielkich wizażystów, manipulatorów, PR - mówił Piesiewicz - nie ma ciebie, jeśli nie jesteś opisany.
Czy rzeczywiście?

Bohdan Dziemidok: Oczywiście, jeśli nie jesteś opisany, nie istniejesz. Jeśli nie pokażą cię w telewizji, też nie istniejesz. Czasami widzimy w mediach ludzi w nieszczęśliwych sytuacjach, a oni promienieją ze szczęścia, że się znaleźli na antenie. Zamiast ukrywać swój smutek i rozpacz są szczęśliwi. To jest przerażające.

Według klasycznej definicji prawdą jest to, co jest zgodne z rzeczywistością. Niezależnie od tego, czy jest to informacja, komentarz czy interpretacja. To, co niezgodne z rzeczywistością, jest fałszem. Rozpowszechnianie fałszów jest niemoralne, nieprofesjonalne. Sprawa jest dość oczywista. I nawet powiedziałbym banalna. Niebanalne natomiast są prawdy częściowe, prawdy niepełne, których cała masa pojawia się w mediach. Dzięki magii, którą media dysponują, niepełne prawdy zaczynają funkcjonować w obiegu. Nie wiadomo, czy taka prawda częściowa to niepełna prawda czy po prostu fałsz?
Dla przykładu. Mimo wielokrotnych napomnień, żeby nie używać określenia „polskie obozy koncentracyjne”, raz po raz stosuje się je w mediach amerykańskich dla ukazania różnicy między Oświęcimiem, który leży na terenach polskich, a Dachau, Oranienburgiem czy Buchenwaldem. W tym niedopowiedzeniu założono fałszywą sugestię, że być może Polacy stworzyli obozy koncentracyjne.

Nieuchronną, częściową prawdą są stereotypy, którymi się posługujemy. Stereotypem operuje i telewizja, i radio, i prasa, my w życiu codziennym, a nawet nauki społeczne. Stereotyp to skrótowa, schematyczna, w związku z tym niepełna prawda.
Chodzi o to tylko, żeby prawdy było więcej niż tego fałszywego niedopowiedzenia. Żeby unikać stereotypów, które wynikają z uprzedzeń wobec płci, narodowości, religii, orientacji seksualnej, zawodu, Bóg wie czego jeszcze. A one funkcjonują i są nieuchronne, bo lubimy stereotypy, bo ze stereotypów składa się nasza wiedza.
Stereotyp ma często inne znaczenia. U nas na przykład mówi się: „Polak katolik”. To dobrze brzmi, to prawdziwy Polak. Polak, który się kieruje wartościami. A jak już Anglosasi mówią: „Polak katolik”, to sformułowanie to ma zupełnie inny sens. To osoba dogmatycznie nastawiona wobec życia, być może nawet klerykał niezdolny do samodzielnego myślenia, zapatrzony jedynie w dogmaty wiary.
Jak uniknąć sytuacji, aby posługując się stereotypami, posługując się niepełną prawdą, jednak przede wszystkim serwować prawdę?

Mojego znajomego spotkało coś, co można nazwać tylko nieszczęściem. W jednym z tygodników, a potem we wszystkich mediach, ukazała się informacja, że pan Bogusław S. został zatrzymany pod zarzutem molestowania swego pięcioletniego synka. Nie jest pewne, że on molestował. Oskarżyła go, jak się okazało, żona, z którą się rozwodzi. Wiadomość jednak już poszła w świat, on już jest skończony. To nie jest to samo, co przygoda prezydenta Clintona z panią Lewinsky. Oboje dorosłych ludzi, prawdę mówiąc, już nie wiadomo, kto kogo molestował. Tutaj jest ewidentne oskarżenie. Informacja została skonstruowana tak, że wszyscy momentalnie rozpoznali o kogo chodzi, bo podano, w jakich filmach grał, w jakiej gazecie pracował. Jeżeli to jest prawda, to Bóg z nim, bo molestowanie, pedofilia, a to jeszcze własnego dziecka, jest straszne. A jeśli to jest nieprawda? A jeśli prawdą jest tylko to, że został oskarżony? Jak mu przywrócić równowagę psychiczną? On jest właściwie skończony.

Alina Kietrys: Panie redaktorze, czy dziennikarze to posłańcy złych wiadomości, którzy spekulują, przypuszczają, konfrontują?

Zbigniew Nosowski: Pani Kietrys rozpoczęła od pytania przywołującego media jako „wielką inkwizytornię”, teraz też padają tego typu prowokacyjne stwierdzenia.
Chciałbym zauważyć, że „wielka inkwizytornia” odsyła nas do doświadczenia z historii Kościoła. Sięgnąłbym jeszcze głębiej, do początków Kościoła. Kiedy słyszę pytanie, co to jest prawda w mediach, dźwięczy mi w uszach, że to pytanie ktoś już postawił. Jest to pytanie Piłata, kiedy stał przed nim Chrystus mówiący, że przychodzi na świat na to, „aby dać świadectwo prawdzie”. Piłat sceptycznie pyta: „a co to jest prawda?” (J, 18, 37-38 - przyp. red.). Sceptycyzm Piłata wydaje mi się bardzo obecny w mediach, w świecie. Zdaje się, że wśród ludzi mediów panuje większa niż w innych zawodach pokusa do ulegania sceptycyzmowi w spostrzeganiu świata, do traktowania świata jako czysto cynicznej gry, w której czegoś takiego jak prawda nie ma.

Na pytanie, co to jest prawda, tak jak pan profesor, jestem skłonny odpowiedzieć, że nic takiego się nie zdarzyło, abyśmy mieli odpowiadać inaczej niż zgodnie z klasyczną definicją, że prawda jest zgodna z rzeczywistością. Jak media ukazują to, co bylibyśmy skłonni uznać za prawdę?
Myślę, że nie da się na pytanie, czym jest prawda w mediach, odpowiedzieć bez refleksji, jaka jest prawda o mediach w Polsce, czy one chcą przedstawiać rzeczywistość zgodnie z prawdą obiektywną, wielostronną?
Zasady teoretyczne są bardzo dobre. „Karta etyczna mediów”, przyjęta swego czasu nie tylko przez dziennikarzy, ale i wydawców, właścicieli mediów, na pierwszym miejscu umieszcza zasadę prawdy („Kartę etyczną mediów”, opracowaną z inicjatywy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, podpisano w dniu 29 marca 1995 roku - przyp. red.). Rzecz niebywała w czasach relatywizmu, że słowo „prawda” jest użyte nie w klerykalnym dokumencie, ale w akcie przyjętym przez środowiska medialne. Mówi się w „Karcie etycznej mediów”, że zasada prawdy oznacza, że trzeba „zgodnie z prawdą, sumiennie, bez zniekształceń relacjonować fakty we właściwym kontekście, a w razie rozpowszechniania błędnej informacji niezwłocznie dokonywać sprostowania”. Później następują zasady obiektywizmu, oddzielania informacji od komentarza i tak dalej, i tak dalej.
Zasady teoretyczne są dobre. Mam przed sobą świetny dokument, przyjęty przez telewizję publiczną. Oczywiście nasze doświadczenia z telewizją publiczną, czy też raczej dworską, dla niepoznaki zwaną publiczną, jest taka, że ona tychże zasad nie przestrzega, chociaż jest tak dobrze teoretycznie poinformowana.
Chyba nikt nie ma poczucia, że wystarczy przeczytać jedną gazetę, aby być dobrze poinformowanym. Trzeba raczej czytać różne gazety, aby móc stworzyć pewien całościowy obraz rzeczywistości. Gazety bowiem mają swoje projekty ideowe, światopoglądowe. Nie byłoby w tym nic złego oczywiście, bo to coś normalnego, gdyby nie pomijały faktów dla siebie niewygodnych, bo wtedy powstają nonsensy.
Pamiętam taką piramidalnie nonsensowną sytuację, kiedy to niektóre stacje telewizyjne i niektóre gazety podawały informację o tym, że prezydent Aleksander Kwaśniewski chwiał się nad grobami w Charkowie, a niektóre nie podawały. Później doszło do piramidalnego nonsensu, kiedy „Gazeta Wyborcza”, która nie podała informacji, że coś takiego miało miejsce, zamieściła sprostowanie Kancelarii Prezydenta o tym, że skutkiem niedyspozycji były problemy z goleniem prawym. Prostuje się więc fakt, o którym się wcześniej nie poinformowało. Dlaczego są takie problemy?

Myślę, że dlatego, iż nie ma w Polsce utrwalonej, czemu trudno się zresztą dziwić po takich doświadczeniach historycznych, tradycji dziennikarstwa obiektywnego, wyważonego i bezstronnego. Modelem dziennikarstwa funkcjonującym w Polsce było zazwyczaj albo dziennikarstwo służebne, służalcze, albo walczące. Nawet dziennikarze, którzy wyszli z podziemia, też byli dziennikarzami walczącymi. Wielkim obciążeniem było dla nich, gdy weszli w świat nowy, już demokratyczny. Nowe pokolenie wniosło rozumienie dziennikarstwa jako zdobywanie newsów, dziennikarstwa bardzo ostrego, w którym zasady etyczne przestały być wyróżnikiem profesjonalizmu. Pojawiło się dodatkowe napięcie pomiędzy misją mediów a tym, że dla właścicieli są one po prostu towarem, który trzeba dobrze sprzedać. I znowu nie byłoby problemu, gdyby między tymi dwoma wymiarami panowała równowaga. Misja, czyli służenie komunikowaniu międzyludzkiemu, i bycie przy okazji produktem, który ludzie kupują, za który płacą. Nie jest to misja zerojedynkowa, albo misja, albo towar. Często mamy do czynienia z przerostem towarowości nad misją i wówczas mamy do czynienia z produktem, który nazwałbym produktem prasopodobnym, a nie prasą. Tak jak była kiedyś czekolada i wyroby czekoladopodobne. Doskonale wiedzieliśmy, że wyrób czekoladopodobny smakuje inaczej, chociaż nikt nie potrafił powiedzieć, czego w nim brakowało.

Alina Kietrys: Nie tak dawno przeczytałam zdanie napisane przez dyrektora Centrum Ekspertyz Prawnych, pana Waldemara Gontarowskiego, znanego autorytetu w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie. Brzmiało ono mniej więcej tak: od dziennikarza nie można żądać dowodu prawdy, jeśli wykaże on, że przestrzegał szczególnej staranności i rzetelności. Panie mecenasie, czy rzeczywiście od dziennikarza nie można żądać dowodu prawdy?

Tomasz Kopoczyński: Ustawa „Prawo prasowe” zajmuje się pojęciem prawdy w dwóch przepisach. W artykule szóstym, kiedy mówi się o tym, że prasa jest zobowiązana do prawdziwego przedstawiania omawianych zjawisk, oraz w artykule dwunastym, kiedy wskazuje się obowiązki dziennikarskie. Dziennikarz między innymi jest zobowiązany zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło.
W ramach tych regulacji pada odpowiedź na pani pytanie, pani redaktor.
Pojawiają się poglądy, że winno się badać nie prawdę publikacji, tylko procedury, to znaczy sposób dochodzenia do konkluzji, którą jest opisywane zjawisko. W takiej sytuacji, w tych dzisiejszych, niezwykle pragmatycznych czasach, częściej bada się rzetelność i należytą staranność dziennikarza niż to, czy opisywane zjawisko miało miejsce naprawdę. Należy do tego problemu podejść ze sceptycyzmem, a na pewno głęboką rozwagą.
W tym kontekście chciałbym odnieść się do pani pytania i stwierdzić, że istnieją pewne, istotne problemy, które z punktu widzenia prawa są przez prawników szeroko dyskutowane. Pierwszy problem to ten właśnie, czy ważne jest to, aby informacja była prawdziwa, w sensie obiektywnym, w sensie prawdy materialnej, jak by powiedział prawnik sądowy, czy też wystarczy zachowanie najwyższej staranności, rzetelności w dochodzeniu do niej? Pojawia się jeszcze jeden problem. Czy można dokonywać obejścia obowiązku pisania prawdy poprzez negacje, poprzez niezamieszczanie, nieinformowanie? Jak wiemy, wiele książek, dzieł sztuki nie byłoby w ogóle znanych, gdyby nie informacja o nich. Formą ostracyzmu czy niechęci, czy nieposzukiwania prawdy może być dziś nieinformowanie.

Alina Kietrys: A półprawda, o której wspomniał profesor Dziemidok?

Tomasz Kopoczyński: Albo coś jest prawdziwe, albo nieprawdziwe. W związku z tym półprawda jest również nieprawdą. Myślę, że na gruncie prawa należy na ten problem spojrzeć pryncypialnie.

Dodałbym jeszcze jedną kwestię, moim zdaniem bardzo istotną. Mianowicie rozróżnienie informacji od komentarza. Orzecznictwo europejskie, aktualne orzecznictwo Sądu Najwyższego nie pozwala na łączenie informacji i komentarza, zdania i oceny.

Ostatnie istotne zagadnienie, które niestety też realizuje pragmatyzm mojej wypowiedzi, to kwestia kolizji dóbr. Z jednej strony interesu publicznego, interesu społecznego, który dziennikarze najczęściej wskazują, mówiąc, że realizują prawo obywateli do bycia informowanymi. Z drugiej strony zasadniczy interes związany z dobrami osobistymi osób, szczególnie osób publicznych.
Czy szczególny interes publiczny, interes społeczny, jego ochrona wymagała, aby podać informację o aktorze, którego wspominał pan profesor? Moim zdaniem nie, co oznacza, że w drastyczny sposób naruszono jego dobra.

Alina Kietrys: Pozwolę sobie przywołać wczorajszą wypowiedź Ryszarda Kapuścińskiego, który powiedział, że ukrywanie prawdy w mediach, które było nie tak dawno działaniem cenzury, dzisiaj jest manipulacją, nadmiarem informacji, zamulaniem umysłu bez selektywności i kryteriów wyboru. Osiąga się stan nieświadomości i niewiedzy taki sam, jak w przypadku cenzury. Czy pan, panie profesorze, zgodziłby się z tą tezą? Pan profesor Wiktor Pepliński.

Wiktor Pepliński: Zacznę od postawienia pytania. Czy przeciętny człowiek ma we własnym zakresie jakąkolwiek możliwość poznania prawdy o otaczającym go świecie? I od razu odpowiadam: nie ma żadnej. Jedynym źródłem informacji o świecie są środki masowej informacji. Przeciętny człowiek nie żyje więc w świecie prawdziwym, żyje we wtórnej rzeczywistości, świadomości świata i prawdy o świecie, jakie zostały przedstawione przez media.
Zadałem to pytanie i odpowiedziałem na nie, aby pokazać, jak ogromną rolę odgrywają media w kształtowaniu świadomości człowieka. A jak ten obraz jest kształtowany?
Informacja stała się towarem, jej rozpowszechnianie i sprzedaż jest dobrym interesem. Kryterium wartości jest jej atrakcyjność. Informacja musi się dobrze sprzedawać. W związku z tym prawda o otaczającym świecie jest bardzo skrupulatnie selekcjonowana. Wynika to przede wszystkim z komercyjnego charakteru mediów. Media sprzedają reklamodawcom dostęp do publiczności. Istotnym elementem funkcjonowania wolnego rynku jest handel odbiorcami: czytelnikami, słuchaczami, widzami. Reguły wolnego rynku są sprzeczne z ideą dobrze poinformowanego społeczeństwa. Dostęp do informacji jest synonimem wolności, czyli jest drugim imieniem wolności. Mamy więc do czynienia z manipulowaniem informacją. Niekoniecznie ze względów politycznych, tak jak było przed 1989 rokiem. Różne są motywy owej manipulacji. Można też manipulować w różny sposób. W gazecie strukturą gazety. Pierwsza strona, trzydziesta druga, wielki head-line, mała czcionka, forma przekazu... W telewizji czas najwyższej oglądalności. W radiu czas najwyższej słuchalności. Kolejność przekazywania informacji. To wszystko ma zasadniczy wpływ na kształtowanie świadomości, czyli prawdy o otaczającym świecie.
Można rzeczywiście podać prawdę o dwunastej w nocy. I do kogo ona dotrze? Powiedzmy do stu tysięcy odbiorców. Tylko tej prawdy nie podaje się o godzinie osiemnastej, kiedy zaczyna się czas najwyższej oglądalności. Sama struktura mediów jest doskonałym tworzywem do manipulacji.

Zasadniczy wpływ na zawartość, treści prasy, programów radiowych, emisji telewizyjnych mają wydawcy i nadawcy. Dzisiaj wolność, bo wolność mediów istnieje, jest nade wszystko wolnością dla dysponentów, nie dla dziennikarzy. Dziennikarze stali się przedmiotem procesu komunikacji, a nie podmiotem, jak być powinno, jeśli traktować dziennikarstwo jako misję. Przy realizacji celów komercyjnych unikamy problemów trudnych, bo przecież odbiorca wówczas nie kupi - w sensie odbioru świadomości - reklamy, która właśnie będzie emitowana. Zły nastrój, wywołany przez, nazwijmy to, niewłaściwe z komercyjnego punktu widzenia problemy, nie sprzyja przecież konsumpcji.
Można ochraniać określonych polityków, można ochraniać problemy. Można eliminować treści lub manipulować nimi poprzez zawartość gazety czy godzinę emisji.

Zawartość mediów i przekazywana przez nie prawda jest również determinowana aktualną sytuacją środowiska dziennikarskiego. Problem dotyczy przeciętnego dziennikarza, szczególnie tego o mało ustabilizowanej sytuacji w redakcji. On jest zupełnie zależny od dysponenta mediów, od redaktora naczelnego. Funkcjonuje cenzura socjalna. Bardzo mało jest osób zatrudnionych zgodnie z zasadami funkcjonowania stosunku służbowego. Najczęstsza jest umowa cywilno-prawna, różne formy współpracy. Brak stabilizacji powoduje całkowitą dyspozycyjność tych ludzi. Oni wykonują zadania. Nie chciałbym generalizować, ale z taką sytuacją mamy do czynienia.

Dawniej dziennikarstwo było misją. Dzisiaj staje się swoistym rzemiosłem. Dzisiaj jestem dziennikarzem, jutro pracownikiem agencji reklamowej czy maklerem giełdowym. To wszystko wpływa na możliwość przekazywania informacji i determinuje dotarcie do prawdy i jej przekazywanie.

Często dziennikarze mylą sprawowanie funkcji uczestnika czwartej władzy z uprawianiem polityki. Stąd też funkcje dziennikarza i polityka często nie są oddzielone, co oczywiście również determinuje proces docierania do prawdy.

Alina Kietrys: Jan Jakub Rousseau mawiał: „Poświęcić życie dla prawdy”. Czyżby dziennikarze dzisiaj poświęcali je dla pieniędzy?
Oddajemy głos sali. Tadeusz Skutnik „Dziennik Bałtycki”.

Tadeusz Skutnik, dziennikarz: Jestem dziennikarzem od ponad trzydziestu lat. Wysłuchałem tych czterech diagnoz mojego zawodu i jestem zdruzgotany. To znaczy, że ja przez trzydzieści lat służę diabłu? Najpierw czerwonemu, a teraz nie wiem jakiemu, ale na pewno kapitalistycznemu. Czyli co? Zmarnowałem swoje życie?
Chciałem zapytać panów, czy rzeczywiście nie ma żadnego jaśniejszego promienia w mediach? Czy rzeczywiście wszystko trzeba malować w czarnych barwach?

Alina Kietrys: Następne pytanie Beata Puka, „Dziennik Bałtycki”.

Beata Puka, szef public relations Polskapresse oddział Prasa Bałtycka: Miałam okazję niedawno uczestniczyć w dużym spotkaniu dziennikarzy. Przybyli również byli dziennikarze stołecznych mediów. „Byli”, bo jeszcze parę lat temu pisali o wielkich aferach. W tej chwili nie mają pracy, nie mają z czego żyć. Media nie potrzebują jakoby tego typu informacji i tego typu prawd. Czy wobec tego nasze społeczeństwo potrzebuje prawdy w mediach?

Alina Kietrys: Tomasz Gawiński, Telewizja Tele-Top.

Tomasz Gawiński: Stawiali Państwo pytanie, komu tak naprawdę służyć ma prawda? Czytelnikom, wydawcom, prawu? To trudne pytanie. Ja myślę, że prawda nade wszystko powinna cechować nas wewnętrznie. Jest coś takiego, jak wyrzut sumienia. I zgodnie z własnym sumieniem powinniśmy postępować. Czasami być może miniemy się gdzieś z prawdą, ale jeśli to już się zdarzy, bo tak jak inni ludzie jesteśmy ułomni, możemy się do tego przyznać. Natomiast ciśnienie wydawcy, ciśnienie prawne, absolutnie nas ubezwłasnowolnia i sprawia, że niekiedy walka z sumieniem jest beznadziejna.

Zbigniew Nosowski: Myślę, że nie ma powodu, aby czuć się zdruzgotanym. Raczej zastanówmy się, czy jest coś z prawdy w tej diagnozie, czy nie ma. Dodałbym od siebie, że to nie jest pełna prawda. Dopiero zaczęliśmy rozmowę i objawił się mechanizm funkcjonowania mediów. Gdyby każdy z nas przez pięć minut potrafił przedstawić pełną syntezę sytuacji w mediach, to byłby mistrzem wykorzystywanym pewnie przez media do syntetyzowania wszystkiego.

Chciałbym powiedzieć o dwóch zasadniczych rzeczach.
Nie zgadzam się z tak mocną tezą profesora Peplińskiego, że dziennikarstwo było misją, teraz stało się głównie sposobem zarabiania pieniędzy. Owszem bywa tak, natomiast ja, śledząc sytuację wokół mnie, wciąż widzę, że zarówno samo środowisko dziennikarskie, jak i odbiorcy mediów bardzo chcą, żeby dziennikarstwo pozostało zawodem zaufania publicznego. Najwyraźniej widzę to poprzez dyskusję o tajemnicy dziennikarskiej. Chcemy jej strzec. Tylko w przypadku trzech innych zawodów mówi się o tajemnicy: ksiądz, lekarz i adwokat. To są zawody zaufania publicznego, w których wolno człowiekowi uprawiającemu ten zawód zachować coś tylko dla siebie, bo inaczej złamie etyczne zasady swej profesji.
Nie zgodziłbym się również z tezą, jaką pan postawił, że media są dla ludzi jedynym źródłem informacji. Całe szczęście istnieje jeszcze coś takiego, jak osobiste doświadczenie świata. Całe szczęście ludzie na różne inne sposoby dowiadują się tego, jak świat wygląda. Powiem o tym na przykładzie kultury masowej. Były zjawiska muzyczne nieobecne w mediach, kiedyś Janusz Laskowski, teraz Ich Troje. Przez pewien czas Ich Troje nie było w mediach, a wszyscy wokoło znali ich i słuchali, bo rynek upowszechnił ten typ muzyki. Nie będąc w mediach, istnieli. Można istnieć, nie będąc w mediach.

Wiktor Pepliński: Jeśli prawdą o świecie są „Kolorowe jarmarki”, to ja się z panem całkowicie zgadzam. To nic nie znaczący wycinek. Mówiłem o tym, co kształtuje świadomość o całej rozległości problemów, które charakteryzują świat. Uporczywie twierdzę, że media są dla masowego odbiorcy głównym środkiem informacji.

Zbigniew Nosowski: Zgadzam się: główne, ale nie jedyne.

Bohdan Dziemidok: Mam obawę, że redaktor Skutnik wszystkich nas za bardzo sprowadził do wspólnego mianownika. Ja nie tylko nie uważam, że dziennikarstwo przestało być misją, a stało się wyłącznie rzemiosłem podejrzanym z moralnego punktu widzenia. Uważam, że z czterech władz, jakie istnieją, to właściwie najlepiej w naszym kraju spisuje się właśnie ta czwarta władza, czyli dziennikarstwo. Gdyby nie dziennikarstwo, to o wielu aferach w ogóle byśmy nie wiedzieli. Niezależnie od tego, że nie zawsze są one ujawniane we właściwy sposób, to tylko dzięki dziennikarstwu o tym się mówi. Nie jest tak źle.

Powrócę do przykładu aktora, który przywołałem, i sumienia, o którym mówił jeden z panów. Wszystko to, co napisano w mediach o aktorze, było prawdą. On został oskarżony, został zatrzymany, miał pięcioletniego syna. Najważniejsze jednak jest to, że nie wiadomo, czy naprawdę jest pedofilem, czy nie. On nie może się bronić, jest tylko oskarżonym, a informacja już poszła w świat. Być może zostanie po czasie uniewinniony?
Potrzebne jest chyba właśnie sumienie, poczucie odpowiedzialności, aby uniknąć sytuacji, w której można zniszczyć drugiego człowieka właściwie niczego nie fałszując.

Tomasz Kopoczyński: Przyjmując, że początkiem wolnej prasy jest rok '89 chciałbym pozwolić sobie na pewne porównanie. Od tego czasu minęło lat czternaście. Media to taki czternastolatek. Czasami pójdzie na wagary, czasami ukradkiem zapali papierosa. Myślę jednak, wbrew odbiorowi pana Tadeusza Skutnika, że kierunek jest należyty, mimo, że zdarzają się różne i liczne nieprawidłowości, różne i liczne wątpliwości w tym niedojrzałym organizmie.

Tomasz Gawiński: One zdarzają się we wszystkich dziedzinach życia.

Tomasz Kopoczyński: Oczywiście tak. Problem polega również na tym, że ten czternastolatek nie ma za bardzo od kogo się uczyć.

Wiktor Pepliński: Zgadzam się z panem profesorem Dziemidokiem, że biorąc pod uwagę stratyfikację władzy, to czwarta władza udała nam się najbardziej, używając klasycznej zasady Monteskiuszowskiej.
Dokonałem oczywiście prowokacji. Mówiłem o czarnych stronach i zagrożeniach.
Trzeba pamiętać, że mamy wolne media. Prasa, gdy jest wolna, może być albo dobra, albo zła. Jeżeli nie jest wolna, może być tylko zła.
A jeśli chodzi o frustrację pana redaktora Tadeusza Skutnika, to spieszę z moją osobistą deklaracją. Pana redaktora Tadeusza Skutnika i podobnych jemu dziennikarzy uważam za uniwersalny przykład przyzwoitego dziennikarstwa.

Zbigniew Nosowski: Myślę, że padło w dyskusji bardzo ważne słowo z ust pana redaktora Gawińskiego: „sumienie”. Chciałbym skupić się na tym problemie, bo uważam, że generalnie polskim problemem numer jeden, nie tylko problemem w mediach, jest kryzys sumienia. Żeby zmienić sytuację w Polsce nie wystarczy zmienić polityków, trzeba powalczyć na płaszczyźnie sumienia, aby ludzie chcieli wybierać dobro.
Opisywane przez panów dylematy dziennikarzy, którzy muszą ulegać czasem nawet z przyczyn społecznych presji właścicieli, nadawców, są typowymi, normalnymi dylematami, z którymi ludzkie sumienie musi się borykać. I nikt nigdy nikomu nie obiecywał, że wolność sumienia będzie opłacalna w płaszczyźnie materialnej. Gdyby tak było, to żylibyśmy w niebie. To zawsze jest i musi pozostać trudne.

Alina Kietrys: Przychodzi nam podsumować dyskusję.

Wiktor Pepliński: Chciałbym, żeby współczesnemu dziennikarstwu polskiemu przyświecała idea: lojalność, bezwarunkowa lojalność wobec czytelnika. Jedynym depozytariuszem zaufania jest odbiorca i jemu należy służyć, przekazując prawdę w takim stopniu, w jakim jest to możliwe.

Tomasz Kopoczyński: Wolność prasy jest jednym z największych zwycięstw rewolucji '89 roku, szanujmy ją i pielęgnujmy. Chciałbym na koniec złożyć też apel do szanownych Państwa dziennikarzy. Macie w ręku oręż niezwykły. Starajcie się go pielęgnować i szanować, tak by różne zdarzenia, które opisywaliśmy na początku, nie rzucały cienia na waszą znakomitą profesję.

Zbigniew Nosowski: Powiedziałem przed chwilą, że praca dziennikarska wymaga dobrze ukształtowanego sumienia. Wymaga również zaangażowania. Myślę o tym, że nie jest moim ideałem bezstronność zupełnie nieosiągalna. Oskar Wilde powiedział kiedyś, że opinie całkowicie bezstronną można wydać wyłącznie w sprawach, które nas zupełnie nie obchodzą. A dziennikarze nie powinni zajmować się sprawami, które ich zupełnie nie obchodzą. Nawet, żeby dobrze zrobić materiał o dziurze w moście, trzeba mieć pasję walczenia o to, aby dziur w moście nie było.

Bohdan Dziemidok: Uważam, wbrew panu redaktorowi, choć to pewnie jedynie słowa, a nie różnica zdań, że praca zgodnie z sumieniem się opłaca, bo się nie ma wyrzutów sumienia, nie ma się poczucia winy.
Najstraszniejsze, co może spotkać człowieka, niezależnie od tego, czy jest redaktorem, dziennikarzem, lekarzem czy profesorem uniwersytetu, to poczucie winy z powodu niedopełnienia swoich obowiązków, czy też kardynalnych błędów, jakie popełnił. I z tego powodu sumienie bardzo się opłaca, warto się nim kierować.

Nieautoryzowany fragment debaty