Areopag 2001  Dobro Wspólne

Jesteś obywatelem i pan burmistrz ma dla ciebie czas.

Rozmowa z Andrzejem Zollem, rzecznikiem praw obywatelskich, sygnatariuszem Karty Powinności Człowieka.


- Wyobraźmy sobie, że dziesięcioletnia córka pyta pana profesora: tato, co to jest dobro wspólne?
- Nie umiałbym pewnie odpowiednio prawdy tej ubrać w słowa. Wziąłbym jednak córkę za rękę i zaprowadził do parku, na ruchliwą ulicę, do biblioteki i muzeum, do kościoła i do urzędu. Pokazałbym jej zabieganych ludzi, którzy mają swoje sprawy do załatwienia. Pokazałbym drzewo, które ogrodnik, podpierając kijkiem, uratował przed złamaniem. Pokazałbym domy, książki, dzieła sztuki. To jest dobro wspólne.
- Córka urosła, jest już w klasie maturalnej i biedzi się nad referatem na temat dobra wspólnego.
- Podpowiedziałbym jej trzy tropy: filozofia grecka, prawo rzymskie i etyka chrześcijańska. Dobro wspólne można bowiem, według mnie, określić tylko poprzez odwołanie się do tych trzech filarów naszej cywilizacji. Dobro wspólne trudno zdefiniować i wobec dorosłego człowieka. Wydaje się jednak, że system wartości, który nas łączy, pomaga rozpoznać nasze obowiązki wobec drugiego człowieka, wobec społeczeństwa, państwa, ludzkości - i poprzez spełnianie obowiązków odkryć i budować dobro wspólne.
- Czy dbałość o dobro wspólne odbiera nam więc prawa na rzecz powinności?
- Nie czyniłbym opozycji między prawami a powinnościami. Jeśli te dwa filary potraktujemy nie jako dwa bieguny, ale wartości wzajemnie uzupełniające się, to w ideę dbałości o dobro wspólne można wpisać i prawa. Ja wyprowadzałbym z dobra wspólnego obowiązki jako odpowiednik prawa. Tak jak odpowiednikiem wolności jest odpowiedzialność. Te wartości muszą wzajemnie się uzupełniać. Nie można jednostronnie postrzegać człowieka jedynie przez jego prawa. Myślę, że to błąd, który popełniono w drugiej połowie II wieku. Położono akcent na prawa, zapomniano jednak o powinnościach.
- Czy dobro wspólne domaga się ochrony prawnej?
- Na pojęcie dobra wspólnego składa się wiele dóbr jednostkowych, istotnych dla życia społecznego. One domagają się odpowiednich praw. Na przykład ochrona własności. Własność jest bardzo istotnym dobrem obywatela, odgrywającym zasadniczą rolę w jego prawidłowym rozwoju. Domaga się zatem ochrony prawnej.
- Wiele wody w Wiśle upłynęło, nim doczekaliśmy się uznania prawa obywateli do własności.
- Na przestrzeni wieków mamy jednak do czynienia z różnymi wizjami dobra wspólnego. Przyglądnijmy się systemom funkcjonującym w XX wieku, systemom totalitarnym. Wszystkie one na pierwszym miejscu stawiały państwo. Państwo jest dobrem wspólnym. Społeczeństwo rozumiano jako sumę jednostek, które jako takie pozbawione są większego znaczenia. Wagi nabierają dopiero wówczas, gdy łączą się w grupę. Jednostka jest niczym. Partia, klasa, naród jest wszystkim. Zarówno w czerwonym, jak i w brunatnym totalitaryzmie sens jest ten sam.
Jeśli natomiast na dobro wspólne spojrzymy z perspektywy demokratycznego państwa, to dobro wspólne lokuje się w obrębie społeczeństwa obywatelskiego. Rola jednostki w stosunku do dobra wspólnego jest inna. Dla Polaka żyjącego pod zaborami dobrem wspólnym była ojczyzna, jak i dzisiaj. Treść troski o to dobro była jednak inna. Wówczas ludzie gotowi byli oddać życie w imię wolności ojczyzny. Dzisiaj, kiedy cieszymy się niepodległą Polską, historia stawia przed nami inne wyzwania. Nie trzeba walczyć już zbrojnie. Przejawem troski o dobro wspólne stało się pomnażanie dobrobytu ojczyzny. Dobrobytu nie tylko rozumianego w sensie materialnym, ale i intelektualnym czy kulturalnym.
Nie sposób jednak nie zauważyć, że na przestrzeni dziesięcioleci całkowicie zmieniło sens słowo „patriotyzm”, które bardzo ściśle wiąże się z pojęciem dobra wspólnego. Mało tego, ono, niestety, prawie całkowicie wyszło z użycia. Powinniśmy do niego wrócić.
- Patriotyzm to...
- Realizacja troski o dobro wspólne, praca dla ojczyzny, pomnażanie jej dóbr. Dzisiaj patriotyzmem jest również to, że uczciwie płacę podatki, a nie robię wszystko, aby ich uniknąć.
- Nie boi się pan profesor, że to jak próżne narzekanie emerytów siedzących na ławce w parku?
- Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że poza utyskiwaniem nic nie wniesiemy. Rzeczywistym lekarstwem jest moim zdaniem edukacja młodzieży. Ze szkoły musi ona wynosić nie tylko znajomość reguł rządzących zjawiskami fizycznymi i umiejętność posługiwania się atlasem, ale i przywiązanie do tradycji. Niebagatelną rolę ma tu do odegrania też rodzina. Zbyt mało mówimy o historii. Kiedy rozmawiam ze studentami na temat stanu wojennego widzę, że dla nich jest to tak historyczne pojęcie, w takim stopniu jak dla mojego pokolenia opowieści o wojnie. Dla nich jest to już historia. Brakuje refleksji nad przyczynami nieszczęścia, które wydarzyło się w powojennej Polsce, brakuje pogłębionej analizy. A dialog starszego pokolenia z młodszym może przynieść rzeczywistą edukację obywatelską.
- I to nie jest takie proste. Jak analizować historię, kiedy około trzydziestu procent Polaków nie rozumie dziennika telewizyjnego.
- To prawda. Nam wszystkim unika z pola widzenia bardzo duża grupa społeczna, która w odbiorze przekazywanych informacji jest bezradna, nie rozumie ich i nie umie wykorzystać. Prawie jedna czwarta społeczeństwa jest na tak niskim poziomie intelektualnym, że nie jest w stanie zrozumieć prostych teksów.
Edukacja jest dzisiaj podstawowym zadaniem i nade wszystko mam na myśli edukację obywatelską, bo umiejętność czytania dzieci w szkole na szczęście zdobywają.
- Uszczypliwie zapytam czy urząd rzecznika praw obywatelskich robi coś w kierunku edukacji obywatelskiej?
- Opowiem o naszym nowym programie, który przygotowujemy, chcąc aktywizować starostów, burmistrzów, prezydentów miast. Chcielibyśmy, aby zapraszali oni do urzędu gminy młodych ludzi, którzy mają odebrać dowody osobiste. Jednocześnie młodzież otrzymywałaby broszurę, nad którą właśnie pracujemy. Niech tam będzie informacja o prawach i obowiązkach obywatelskich, niech będzie hymn państwowy w pełnym brzmieniu.
To ma być jedna z form edukacji, a jednocześnie próba przezwyciężenia wrażenia w samych młodych ludziach, że młodzież w Polsce nie jest postrzegana. Spotkanie w urzędzie ma być komunikatem: „jesteś obywatelem, pan burmistrz ma dla ciebie czas”.
- Czy można by wyobrazić sobie system społeczny, w którym nie istnieje pojęcie dobra wspólnego?
- System może nie używać tego pojęcia, ale nie wyobrażam sobie, aby w ludziach nie było potrzeby szukania uogólnienia dla sumy dóbr jednostkowych.
W Polsce pojęcie dobra wspólnego ma charakter normatywny, prawny. Odwołajmy się chociażby do artykułu pierwszego konstytucji, gdzie znajdujemy pojęcie dobra wspólnego: „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”.

Katarzyna Żelazek